czwartek, 6 marca 2014

ROZDZIAŁ 6 "ONE DIRECTION"

PREZENT Z OKAZJI MOICH URODZINEK DLA WAS:
******
               „Wyszliśmy powoli z auta mierząc z broni cały czas przed siebie. Byliśmy w starej, opuszczonej kamienicy nad prawym brzegiem Tamizy. Stawiając kolejne, ostrożne kroki, nagle poczułam zimną lufę przy swojej skroni i przerażający oddech wywołujący ciarki na moim karku.

              - Bądź cicho, a nic ci się nie stanie – wyszeptał łapiąc mnie w pasie.

              - Zostaw ją! - usłyszałam wściekły głos Luke'a, który celował w stronę mojego oprawcy.
              Światło zapaliło się, a ja auważyłam dwóch mężczyzn trzymających, miotającego się Lawsona. Blondyn jednym zręcznym ruchem sprowadziwszy mnie do parteru, wyciągnął broń w kierunku mojego ciała. Wsparłam się na rękach, by spojrzeć ostatni raz na bruneta. Zamknęłam oczy oczekując końca. Przypomniawszy sobie wszystkie momenty i ludzi, których poznałam w życiu, usłyszałam dźwięk kuli, przecinającej powietrze w lufie. To koniec...
              Czekałam... i czekam do dziś... Śmierć tak wiele razy była blisko, a jednak przeszła obok zostawiając mnie na pastwę tego okropnego świata... Dlaczego? Przecież już wtedy na nią zasługiwałam. Czemu omija mnie, a zabierała ze sobą innych? Wyobrażam sobie ją jako młodą kobietę odzianą w czarną suknie z różami wplecionymi we włosy, które kaskadą opadają na niezdrowo-białe ramiona, a jej przesycone czerwienią usta nadają całości tajemniczość i cudownie kontrastują z resztą. Przypomina mi ona rannego kruka, z zakrwawionym skrzydłem, ostrożnie stąpającego w zaspach śniegu. Z pozoru niewinna, ale jak bardzo mroczna i okrutna. Anioł Śmierci, którego bronią są złudzenia i iluzje...
              Otwarłam niepewnie, mocno zaciśnięte powieki. Blondyn, mierzący przed chwilą w moją stronę, leżał na ziemi, ściskając krwawiącą dłoń. Jego wzrok zwrócony był w kierunku wysokiego bruneta, bawiącego się nożem.
              - Myślałem, że trochę zmądrzałeś w ciągu tych kilku lat, dzieciaku. - zaśmiał się, obracając scyzoryk w palcach. Cień przysłaniał całkowicie jego zadowoloną twarz, a zielone oczy migotały jak świetliki w opuszczony, mrocznym lesie pełnym dzikich zwierząt.
              - Nie jestem dzieciakiem, Smith! - złapawszy bandaż, podany przez niebieskookiego, oprawcę Luke'a, obwiązał sobie nim starannie rękę. - A ty po co wróciłeś? Szukasz nowej panienki na noc czy Mila ci się już znudziła?
              - Mila, nigdy nie była, nie jest i nie będzie – zacisnął pięść na rękojeści noża, podchodząc bliżej. - panienką na jedną noc, Niall!
              - Masz rację Harry, – zaśmiał się zwycięsko. - nie będzie, bo jako jedyna nie chce być twoją dziwką! - przeładowując głośno czarny pistolet, zbliżył go niebezpiecznie blisko mojej skroni. - A jak mam rozumieć to wróciłeś do Londynu, po nową kochankę?
              Lokaty napiął szczękę, a żyła na jego szyi szybko pulsowała. - Uważaj sobie, szczeniaku, bo jeszcze jedno słowo i skończysz z sztyletem w karku. Jestem tu tylko i wyłącznie ze względu na Puncha, który potrzebował pomocy starych znajomych. - zbliżywszy, pomógł mi wstać, cały czas wpatrując się wściekle w młodziaka. - Każ ich puścić!
              - To są twoi znajomi, a nie moi! - wysyczał, próbując dorównać Smithowi wzrostem. Brunet złapał za sztylet i przyłożył go do szyi Nialla, gdy ten opierał lufę pokaźnej broni o pierś przeciwnika. Oby dwoje głośnio dyszeli, a napiętą atmosferę między nimi dało się wyczuć na kilometr. Spojrzałam błagalnym wzrokiem na miotającego się Lawsona i wyszeptując: „Oni się zaraz pozabijają”
              - Louis, Zayn puśćcie go. - spojrzawszy za siebie, dostrzegłam postawnego, młodego mężczyznę z ciekawym tatuażem na przedramieniu, w kształcie czterech grotów strzał skierowanych ku dłoni. Wyglądał na najstarszego ze wszystkich zebranych tu chłopaków, choć nie dałam sobie uciąć ręki że tak było. Do jednego jestem dziś pewna – był najodpowiedzialniejszą i najbardziej opiekuńczą osobą jaką kiedykolwiek znałam, choć na pierwszy rzut oka na takiego nie wyglądał. Stał oparty o framugę drzwi z skrzyżowanymi rękami na piersi i wściekłym wyrazem twarzy. Zapewne przyglądał się całemu przedstawieniu od kilku minut. Chłopcy odskoczyli od siebie jak oparzeni, popychając mnie delikatnie w tył. Pierwszy oprzytomniał Luke:
              - Słyszeliście Liama, macie mnie puścić. - wypowiedział te słowa z sarkastycznym akcentem, po czym (oswobodzony już) podszedł do nas. - Kogo me oczy widzą, Harry Smith we własnej osobie! Nie spodziewałem się, że tak szybko przyjedziesz!
              - Punch, chyba mnie nie doceniasz! Miałem parę spraw do załatwienia w Londynie, a tak z innej beczki widzę, że sobie kogoś wreszcie znalazłeś! – położył znacząco dłoń na plecach Lawsona i patrzył w moją stronę, gdy ja splatając ręce pod biustem uniosłam jedną brew w górę w geście zaskoczenia połączonego z irytacją
              - Przykro mi, ale oprócz ratowania sobie nawzajem dupsk nic mnie z nią nie łączy. - udawał lekko zawiedzionego. - Jak coś nazywa się Janelle Durant lub Jane.
              - Ta Durant? - Liam podszedł zszokowany w naszą stronę, a Luke skinął głową. - Dobrze wiesz, że jak się Leo do...
              - Może przedstawię Jane, twoich towarzyszy niedoli, Forest?- loczek uciął pospiesznie.
              - Oczywiście, - ważniak chyba zrozumiał zagadkową dla mnie aluzje. - z chęcią posłucham.
              - Zaczynając od tych dwóch to oni sprezentowali twojemu chłoptasiowi kilka guzów. - chciałam znowu przypomnieć mu, że nie jesteśmy parą, ale brunet uciszył mnie machnięciem dłoni. - Stary dziad to Louis Wilde, a ten drugi pies nazywa się Zayn Schimel. Najmłodszy z nas wyrywający panienki na swoją farbowaną łysinę wabi się Niall Szczeniak Ciota Parker, a to – wskazał na przed mówcę. - nasz „tatuś”, który próbuje jakoś uchować swoje niespełna rozumu dzieci zwany potocznie Liamem Forestem.



              - A ten arogancki, zakochany w sobie i swoich włosach, snobistyczny dupek wołany jest przez swoje kochanki Harrym Smithem. - jak prawdziwy lokaj „mój wybawca” zgiął się wpół przedstawiając swojego „pana”, któremu bardzo spodobał się taki obrót wydarzeń. - To jest właśnie One Direction! - Liam głośno westchnął, zapraszając wszystkich gestem ręki na górę i wchodząc po schodach.
              - Czemu One Direction? - zapytałam z ciekawością.
             - Bo dla wrogów jest tylko jeden kierunek – piach. - wskazali razem na podłogę. - Ruszcie dupska, nie będę tu siedzieć całą wieczność! - szmaragdooki zawołał i pobiegł na piętro. - Mam swoje sprawa!
~***~
              Rozejrzałam się po pomieszczeniu, przesiąkniętym zapachem tytoniu. Pośrodku salonu dostrzegłam szklany stolik, a obok stały dwie takie same czerwono-niebieskiej sofy. Siedziałam na jednej z kubkiem kawy w ręce, który przyjemnie parzył moje palce. Za nią umieszczony był stół do bilarda, na którym grali chłopaki. Liam starannie smarował kij kredą, kątem oka obserwując Harry'ego, który z skupieniem wypisanym na twarzy szykował się do wbicia bili. Jego mięśnie były napięte i eksponowały dużą ilość tatuaży poukrywanych pod wtedy rozpiętą koszulą. Uderzył, a cała z numerem 5 wpadła do koszyka po drugiej stronie stołu zaraz obok Louisa, gaszącego na wpół wypalonego papierosa by móc zagrać. Dostrzegam w końcu Zayna, siedzącego u dołu schodów i bawiącego się fotografią, gdy dym cygara wyłaniał się z jego ust. W tym momencie Luke i Niall zachodzili do nas po opatrzeniu starszego. Poprawiając brzeg ubrania podkurczyłam nogi, by zrobić miejsce dla Louisa, który postanowił usiąść obok mnie. Uśmiechnął się, a wokół jego oczu, które odbijały jarzący się ogień w kamiennym kominku, pojawiły się małe zmarszczki. Pierwszy głos zabrał Liam:
              - Luke, co cię do nas sprowadza? - usiadł ostrożnie na kanapie i oparł ręce na kolanach. - Dawno się nie widzieliśmy. Ostatnio byłeś w Londynie, kiedy przyjechałeś po Hazzę.
              - Potrzebowaliśmy schronienia na jakiś czas... - potarł zdenerwowanie dłonie, rozglądając się po pokoju. - Blood Lake nas ściga...
              - ŻE CO?! Przecież jak oni was u nas znajdą to zabiją nas i... - Forest przełknął nerwowo ślinę. – i innych. Widziałeś ich!? Są trzy razy lepiej ugrupowani od nas i mają lepszy sprzęt! Nie damy im teraz rady!
              - Ale Liam, po...
              - Co tu się dzieje? - odwróciłam wzrok od kłócących się mężczyzn i skierowałam go w stronę źródła dźwięku. Moim oczom ukazała się młoda, średniego wzrostu brunetka, a w zasadzie ciemna blondynka, ubrana w sukienkę zwężaną w pasie z złoto-czarnymi kwiatami na górze i czarnym, rozkloszowanym dołem. Jej szyje zdobił duży naszyjnik w tych samych kolorach, a nogi przyodziane były w skórzane szpiki. Swoją śliczną twarz kryła pod słomianym, letnim kapeluszem koloru butów. Jej smukłą dłoń trzymała drobna dziewczynka o szmaragdowych oczach swojej mamy i czekoladowych kręconych włosach. Mała wyrwała się dziewczynie i pobiegła szczęśliwa w naszą stronę. Harry i Liam jednocześnie kucnęli, wyciągając ręce, ale trzylatka wpadła w ramiona tego pierwszego głośno się śmiejąc i wołając „Wujek Haly!” ”Przegrany” zażartował:
            - A z tatą to nie łaska się przywitać? - córeczka pokazała mu język, gdy jej mama składała siarczysty pocałunek na jego ustach. - No dobra, ty też możesz być. - brunetka udała obrażoną i dźgnęła go palcem w bok. - Au!
              - Mam nadzieje, że zapamiętasz sobie to na przyszłość. - miała melodyjny, czysty głos. Loczek z małą na rękach nachylił się i złożył krótki całus na jej policzku. - Cześć, Harry! O boże jak ja cię dawno nie widziałam! - rozejrzała się wokoło. - A gdzie Mila? Nie przyjechaliście razem?
              - Wiesz Amy... Mila jest w Londynie, - głos mu się złamał. - ale nie ze mną...
              - To przykre... - przytuliła go pocieszająco. - Jak ją znajdziesz to każ jej przyjść do mnie, a ja jej dopiero przemówię do rozumu! - zacisnęła zdenerwowana pieść, a z jej ust wydobył się monolog, którego nie umiem przetoczyć. Wtedy mogłam się jej dopiero dobrze przyjrzeć. Pierwsze co zauważam to ruchliwość. Jej ręce były wszędzie, a nogi nie umiały ustać w miejscu. Nie było to uwarunkowane nastrojem w jaki wpadła, po prostu każde jej słowu musiało być uwieńczone dobitną gestykulacją. Z boku wyglądało to bardzo zabawnie. Nawet sposób mówienia Amy był chaotyczny, szybki i lakoniczny tak jak sama ona. Jedyną rzeczą, która nie była ścisła to jej wygląd. Nim właśnie utrzymywała pozory niewinności, słabości i delikatności, pod którymi ukrywała się twarda, zaradna i silna dziewczyna, a raczej kobieta. Gdy nas dostrzegła, zatrzymawszy się na chwilę, wyskoczyła Lawsonowi w ramiona. - Luke..., co ty tu robisz? O widzę, że kogoś sobie znalazłeś! - podeszła w moją stronę wyciągając dłoń. - Jestem Amy, Amy Evans-Forest – żona tego buca. - wskazała na Liama, podając Harry'u córkę. - A to mój mały skarb – Sophie.
              - I przy okazji prowodyr naszego buntu – dodał dumnie małżonek, obejmując ciasno swoją rodzinę.
              - Nazywam się Janelle Durant. - źrenice Amy się rozszerzyły, a ona przygryzła wargę. - Córka Williama Duranta.
              - Cholera... Mamy przesrane... - skwitowała pani Forest, krzyżując ręce na piersiach. - Więc od kiedy szuka nas Leonard?

*****

Hej tu Ola! :$
Macie tak szybko 6, bo jestem chora (psychicznie) i siedzę w domu :3
W tym rozdziale poznacie moją ukochaną Amy, czyli mnie w tym opowiadaniu *.*
Jedyną rzeczą, która mnie do niej różni to kolor jej oczu; moje są karmelowe :*
Kocham ubranie zrobione przez moją znajomą blogerkę, dziękuję :*
Kocham i całuję, Ola :$