PREZENT Z OKAZJI MOICH URODZINEK DLA WAS:
******
„Wyszliśmy powoli z auta mierząc z broni cały czas przed siebie. Byliśmy w starej, opuszczonej kamienicy nad prawym brzegiem Tamizy. Stawiając kolejne, ostrożne kroki, nagle poczułam zimną lufę przy swojej skroni i przerażający oddech wywołujący ciarki na moim karku.
******
„Wyszliśmy powoli z auta mierząc z broni cały czas przed siebie. Byliśmy w starej, opuszczonej kamienicy nad prawym brzegiem Tamizy. Stawiając kolejne, ostrożne kroki, nagle poczułam zimną lufę przy swojej skroni i przerażający oddech wywołujący ciarki na moim karku.
- Bądź cicho, a nic ci się nie stanie – wyszeptał łapiąc mnie w pasie.
- Zostaw ją! - usłyszałam wściekły głos Luke'a, który celował w stronę mojego oprawcy.
Światło
zapaliło się, a ja auważyłam dwóch mężczyzn
trzymających, miotającego się Lawsona. Blondyn jednym zręcznym
ruchem sprowadziwszy mnie do parteru, wyciągnął broń w kierunku
mojego ciała. Wsparłam się na rękach, by spojrzeć ostatni raz na
bruneta. Zamknęłam oczy oczekując końca. Przypomniawszy sobie
wszystkie momenty i ludzi, których poznałam w życiu,
usłyszałam dźwięk kuli, przecinającej powietrze w lufie. To
koniec...
Czekałam...
i czekam do dziś... Śmierć tak wiele razy była blisko,
a jednak przeszła obok zostawiając mnie na pastwę tego
okropnego świata... Dlaczego? Przecież już wtedy na nią
zasługiwałam. Czemu omija mnie, a zabierała ze sobą innych?
Wyobrażam
sobie ją jako
młodą
kobietę
odzianą
w czarną suknie z różami wplecionymi we włosy, które
kaskadą opadają
na niezdrowo-białe ramiona, a jej przesycone czerwienią usta
nadają
całości tajemniczość i cudownie kontrastują
z resztą. Przypomina
mi
ona
rannego kruka, z zakrwawionym skrzydłem, ostrożnie stąpającego
w zaspach śniegu. Z pozoru niewinna, ale jak bardzo
mroczna i okrutna. Anioł
Śmierci, którego bronią są złudzenia i iluzje...
Otwarłam
niepewnie, mocno zaciśnięte powieki. Blondyn, mierzący przed
chwilą w moją stronę, leżał na ziemi, ściskając krwawiącą
dłoń. Jego wzrok zwrócony był w kierunku wysokiego bruneta,
bawiącego się nożem.
-
Myślałem, że trochę zmądrzałeś w ciągu tych kilku lat,
dzieciaku. - zaśmiał się, obracając scyzoryk w palcach. Cień
przysłaniał całkowicie jego zadowoloną twarz, a zielone oczy
migotały jak świetliki w opuszczony, mrocznym lesie pełnym
dzikich zwierząt.
-
Nie jestem dzieciakiem, Smith! - złapawszy bandaż, podany przez
niebieskookiego, oprawcę Luke'a, obwiązał sobie nim starannie
rękę. - A ty po co wróciłeś? Szukasz nowej panienki na noc
czy Mila ci się już znudziła?
-
Mila, nigdy nie była, nie jest i nie będzie – zacisnął
pięść na rękojeści noża, podchodząc bliżej. - panienką na
jedną noc, Niall!
-
Masz rację Harry, – zaśmiał się zwycięsko. - nie będzie, bo
jako jedyna nie chce być twoją dziwką! - przeładowując głośno
czarny pistolet, zbliżył go niebezpiecznie blisko mojej skroni. -
A jak mam rozumieć to wróciłeś do Londynu, po nową
kochankę?
Lokaty
napiął
szczękę, a żyła na jego szyi szybko pulsowała. - Uważaj
sobie, szczeniaku, bo jeszcze jedno słowo i skończysz
z sztyletem w karku. Jestem tu tylko i wyłącznie ze
względu na Puncha,
który potrzebował pomocy starych znajomych. - zbliżywszy, pomógł
mi wstać, cały czas wpatrując się wściekle w młodziaka. - Każ
ich puścić!
-
To są twoi znajomi, a nie moi! - wysyczał, próbując dorównać
Smithowi wzrostem. Brunet złapał za sztylet i przyłożył go do
szyi Nialla, gdy ten opierał lufę pokaźnej broni o pierś
przeciwnika. Oby dwoje głośnio dyszeli, a napiętą atmosferę
między nimi dało się wyczuć na kilometr. Spojrzałam błagalnym
wzrokiem na miotającego się Lawsona i wyszeptując: „Oni się
zaraz pozabijają”
-
Louis, Zayn
puśćcie
go. - spojrzawszy za siebie, dostrzegłam postawnego, młodego
mężczyznę z ciekawym tatuażem na przedramieniu, w kształcie
czterech grotów strzał skierowanych ku dłoni. Wyglądał
na najstarszego ze wszystkich zebranych tu chłopaków, choć nie
dałam sobie uciąć ręki że tak było. Do jednego jestem dziś
pewna – był najodpowiedzialniejszą i najbardziej opiekuńczą
osobą jaką kiedykolwiek znałam, choć
na pierwszy rzut oka na takiego nie wyglądał.
Stał oparty o framugę drzwi z skrzyżowanymi rękami na piersi
i wściekłym wyrazem twarzy. Zapewne przyglądał się całemu
przedstawieniu od kilku minut. Chłopcy
odskoczyli od siebie jak oparzeni, popychając mnie delikatnie w tył.
Pierwszy oprzytomniał Luke:
-
Słyszeliście Liama,
macie mnie puścić. - wypowiedział te słowa z sarkastycznym
akcentem, po czym (oswobodzony
już)
podszedł do nas. - Kogo me oczy widzą, Harry Smith we własnej
osobie! Nie spodziewałem się, że tak szybko przyjedziesz!
-
Punch, chyba mnie nie doceniasz! Miałem parę
spraw do załatwienia w Londynie, a tak z innej beczki
widzę, że sobie
kogoś wreszcie znalazłeś! – położył znacząco dłoń na
plecach Lawsona i patrzył w moją stronę, gdy ja splatając
ręce pod biustem uniosłam jedną brew w górę w geście
zaskoczenia połączonego z irytacją
-
Przykro mi, ale oprócz ratowania sobie nawzajem dupsk nic mnie z nią
nie łączy. - udawał lekko zawiedzionego. - Jak coś nazywa się
Janelle Durant lub Jane.
-
Ta Durant? - Liam podszedł zszokowany w naszą stronę, a Luke
skinął głową. - Dobrze wiesz, że jak się Leo do...
-
Może przedstawię Jane, twoich towarzyszy niedoli, Forest?- loczek
uciął pospiesznie.
-
Oczywiście, - ważniak
chyba zrozumiał zagadkową dla mnie aluzje. -
z chęcią posłucham.
-
Zaczynając
od tych dwóch
to oni sprezentowali twojemu chłoptasiowi kilka guzów.
- chciałam znowu
przypomnieć mu, że nie jesteśmy parą, ale brunet uciszył mnie
machnięciem dłoni. - Stary
dziad to Louis Wilde,
a
ten drugi pies nazywa się Zayn Schimel. Najmłodszy
z nas wyrywający panienki na swoją farbowaną łysinę wabi się
Niall Szczeniak Ciota Parker, a to – wskazał
na przed mówcę. - nasz
„tatuś”,
który próbuje jakoś uchować swoje niespełna rozumu dzieci zwany
potocznie Liamem Forestem.
-
A ten arogancki, zakochany w sobie i swoich włosach,
snobistyczny dupek wołany jest przez swoje kochanki Harrym Smithem.
- jak
prawdziwy lokaj „mój wybawca” zgiął się wpół przedstawiając
swojego „pana”, któremu bardzo spodobał się taki obrót
wydarzeń. - To
jest właśnie One Direction! -
Liam głośno westchnął, zapraszając wszystkich gestem ręki na
górę i wchodząc po
schodach.
-
Czemu
One Direction? - zapytałam z ciekawością.
-
Bo
dla wrogów jest tylko jeden kierunek – piach. - wskazali razem na
podłogę. -
Ruszcie
dupska, nie będę tu siedzieć całą wieczność! - szmaragdooki
zawołał i pobiegł na piętro. - Mam
swoje sprawa!
~***~
Rozejrzałam
się po pomieszczeniu, przesiąkniętym
zapachem tytoniu. Pośrodku
salonu dostrzegłam szklany stolik, a obok stały dwie takie same
czerwono-niebieskiej
sofy.
Siedziałam
na jednej
z kubkiem kawy w ręce, który przyjemnie parzył moje
palce. Za
nią
umieszczony był stół do bilarda, na
którym grali chłopaki. Liam
starannie smarował kij kredą, kątem oka obserwując Harry'ego,
który z skupieniem wypisanym na twarzy szykował się do wbicia
bili.
Jego mięśnie
były napięte i eksponowały dużą ilość tatuaży
poukrywanych pod wtedy rozpiętą koszulą.
Uderzył,
a cała z numerem 5 wpadła do koszyka po drugiej stronie stołu
zaraz obok Louisa, gaszącego na wpół wypalonego papierosa by móc
zagrać. Dostrzegam w końcu Zayna, siedzącego u dołu
schodów i bawiącego się fotografią, gdy dym cygara wyłaniał się
z jego ust. W tym momencie Luke
i Niall
zachodzili
do nas
po
opatrzeniu starszego. Poprawiając
brzeg
ubrania
podkurczyłam
nogi, by zrobić miejsce dla Louisa,
który postanowił usiąść
obok
mnie.
Uśmiechnął się, a wokół jego oczu, które
odbijały jarzący
się ogień w kamiennym kominku, pojawiły się małe
zmarszczki. Pierwszy
głos zabrał Liam:
-
Luke, co cię do nas sprowadza? - usiadł
ostrożnie na kanapie i oparł ręce na kolanach. - Dawno się
nie widzieliśmy. Ostatnio byłeś
w Londynie,
kiedy przyjechałeś
po Hazzę.
-
Potrzebowaliśmy schronienia na jakiś czas... - potarł
zdenerwowanie dłonie, rozglądając się po pokoju. - Blood Lake nas
ściga...
-
ŻE CO?! Przecież jak oni was u nas znajdą to zabiją nas i... -
Forest przełknął nerwowo ślinę. – i innych. Widziałeś
ich!? Są trzy razy lepiej
ugrupowani
od nas i mają lepszy
sprzęt! Nie damy im teraz rady!
-
Ale Liam, po...
-
Co tu się dzieje? - odwróciłam
wzrok od kłócących się mężczyzn i skierowałam
go w stronę źródła dźwięku. Moim oczom ukazała
się młoda, średniego wzrostu brunetka, a w zasadzie ciemna
blondynka, ubrana w sukienkę zwężaną w pasie z złoto-czarnymi
kwiatami na górze i czarnym, rozkloszowanym dołem. Jej szyje
zdobił duży naszyjnik w tych samych kolorach, a nogi
przyodziane były w skórzane szpiki.
Swoją śliczną twarz kryła pod słomianym, letnim kapeluszem
koloru butów. Jej
smukłą
dłoń trzymała drobna dziewczynka o szmaragdowych oczach swojej
mamy i czekoladowych kręconych włosach. Mała wyrwała się
dziewczynie i pobiegła
szczęśliwa w naszą stronę. Harry i Liam jednocześnie
kucnęli, wyciągając ręce, ale trzylatka wpadła w ramiona
tego pierwszego głośno się śmiejąc
i wołając „Wujek Haly!”
”Przegrany” zażartował:
-
A z tatą to nie łaska się przywitać? - córeczka pokazała
mu język, gdy jej mama składała
siarczysty pocałunek na jego ustach. - No dobra, ty też możesz
być. - brunetka udała
obrażoną i dźgnęła
go palcem w bok. - Au!
-
Mam nadzieje, że zapamiętasz sobie to na przyszłość. - miała
melodyjny, czysty głos. Loczek z małą na rękach nachylił
się i złożył krótki całus na jej policzku. - Cześć,
Harry! O boże jak ja cię dawno nie widziałam! - rozejrzała
się wokoło. - A gdzie Mila? Nie przyjechaliście razem?
-
Wiesz Amy... Mila jest w Londynie, - głos mu się złamał. - ale
nie ze mną...
-
To przykre... - przytuliła
go pocieszająco. -
Jak ją znajdziesz to każ jej przyjść do mnie, a ja jej
dopiero przemówię do rozumu! - zacisnęła zdenerwowana pieść, a z
jej ust
wydobył się monolog, którego nie umiem przetoczyć. Wtedy mogłam się jej
dopiero dobrze przyjrzeć. Pierwsze co zauważam to ruchliwość. Jej
ręce były
wszędzie,
a nogi nie umiały
ustać w miejscu. Nie było
to uwarunkowane nastrojem w jaki wpadła, po prostu każde jej słowu
musiało być uwieńczone dobitną gestykulacją. Z boku wyglądało
to bardzo zabawnie. Nawet sposób mówienia Amy był
chaotyczny, szybki i lakoniczny
tak jak sama
ona. Jedyną rzeczą, która nie była
ścisła
to jej wygląd. Nim właśnie utrzymywała pozory niewinności, słabości
i delikatności, pod którymi ukrywała się twarda, zaradna
i silna dziewczyna, a raczej kobieta. Gdy
nas dostrzegła, zatrzymawszy się na chwilę, wyskoczyła Lawsonowi
w ramiona. -
Luke...,
co
ty tu robisz? O widzę, że kogoś sobie znalazłeś! - podeszła w
moją stronę wyciągając dłoń. - Jestem Amy, Amy Evans-Forest –
żona tego buca. - wskazała na Liama, podając Harry'u córkę. - A to mój mały skarb – Sophie.
-
I
przy okazji prowodyr naszego buntu – dodał dumnie małżonek,
obejmując ciasno swoją rodzinę.
-
Nazywam się Janelle Durant. - źrenice Amy się rozszerzyły, a ona
przygryzła wargę. - Córka Williama Duranta.
-
Cholera... Mamy przesrane... - skwitowała pani Forest, krzyżując
ręce na piersiach. - Więc od kiedy szuka nas Leonard?
*****
Hej tu Ola! :$
Macie tak szybko 6, bo jestem chora (psychicznie) i siedzę w domu :3
W tym rozdziale poznacie moją ukochaną Amy, czyli mnie w tym opowiadaniu *.*
Jedyną rzeczą, która mnie do niej różni to kolor jej oczu; moje są karmelowe :*
Kocham ubranie zrobione przez moją znajomą blogerkę, dziękuję :*
Kocham i całuję, Ola :$
*****
Hej tu Ola! :$
Macie tak szybko 6, bo jestem chora (psychicznie) i siedzę w domu :3
W tym rozdziale poznacie moją ukochaną Amy, czyli mnie w tym opowiadaniu *.*
Jedyną rzeczą, która mnie do niej różni to kolor jej oczu; moje są karmelowe :*
Kocham ubranie zrobione przez moją znajomą blogerkę, dziękuję :*
Kocham i całuję, Ola :$