piątek, 11 kwietnia 2014

NOWY BLOG!

Mam nowego bloga z "Shotami"!
Serdecznie zapraszam!
http://lost-in-the-echo-enigmaticsnoopy.blogspot.com/

czwartek, 6 marca 2014

ROZDZIAŁ 6 "ONE DIRECTION"

PREZENT Z OKAZJI MOICH URODZINEK DLA WAS:
******
               „Wyszliśmy powoli z auta mierząc z broni cały czas przed siebie. Byliśmy w starej, opuszczonej kamienicy nad prawym brzegiem Tamizy. Stawiając kolejne, ostrożne kroki, nagle poczułam zimną lufę przy swojej skroni i przerażający oddech wywołujący ciarki na moim karku.

              - Bądź cicho, a nic ci się nie stanie – wyszeptał łapiąc mnie w pasie.

              - Zostaw ją! - usłyszałam wściekły głos Luke'a, który celował w stronę mojego oprawcy.
              Światło zapaliło się, a ja auważyłam dwóch mężczyzn trzymających, miotającego się Lawsona. Blondyn jednym zręcznym ruchem sprowadziwszy mnie do parteru, wyciągnął broń w kierunku mojego ciała. Wsparłam się na rękach, by spojrzeć ostatni raz na bruneta. Zamknęłam oczy oczekując końca. Przypomniawszy sobie wszystkie momenty i ludzi, których poznałam w życiu, usłyszałam dźwięk kuli, przecinającej powietrze w lufie. To koniec...
              Czekałam... i czekam do dziś... Śmierć tak wiele razy była blisko, a jednak przeszła obok zostawiając mnie na pastwę tego okropnego świata... Dlaczego? Przecież już wtedy na nią zasługiwałam. Czemu omija mnie, a zabierała ze sobą innych? Wyobrażam sobie ją jako młodą kobietę odzianą w czarną suknie z różami wplecionymi we włosy, które kaskadą opadają na niezdrowo-białe ramiona, a jej przesycone czerwienią usta nadają całości tajemniczość i cudownie kontrastują z resztą. Przypomina mi ona rannego kruka, z zakrwawionym skrzydłem, ostrożnie stąpającego w zaspach śniegu. Z pozoru niewinna, ale jak bardzo mroczna i okrutna. Anioł Śmierci, którego bronią są złudzenia i iluzje...
              Otwarłam niepewnie, mocno zaciśnięte powieki. Blondyn, mierzący przed chwilą w moją stronę, leżał na ziemi, ściskając krwawiącą dłoń. Jego wzrok zwrócony był w kierunku wysokiego bruneta, bawiącego się nożem.
              - Myślałem, że trochę zmądrzałeś w ciągu tych kilku lat, dzieciaku. - zaśmiał się, obracając scyzoryk w palcach. Cień przysłaniał całkowicie jego zadowoloną twarz, a zielone oczy migotały jak świetliki w opuszczony, mrocznym lesie pełnym dzikich zwierząt.
              - Nie jestem dzieciakiem, Smith! - złapawszy bandaż, podany przez niebieskookiego, oprawcę Luke'a, obwiązał sobie nim starannie rękę. - A ty po co wróciłeś? Szukasz nowej panienki na noc czy Mila ci się już znudziła?
              - Mila, nigdy nie była, nie jest i nie będzie – zacisnął pięść na rękojeści noża, podchodząc bliżej. - panienką na jedną noc, Niall!
              - Masz rację Harry, – zaśmiał się zwycięsko. - nie będzie, bo jako jedyna nie chce być twoją dziwką! - przeładowując głośno czarny pistolet, zbliżył go niebezpiecznie blisko mojej skroni. - A jak mam rozumieć to wróciłeś do Londynu, po nową kochankę?
              Lokaty napiął szczękę, a żyła na jego szyi szybko pulsowała. - Uważaj sobie, szczeniaku, bo jeszcze jedno słowo i skończysz z sztyletem w karku. Jestem tu tylko i wyłącznie ze względu na Puncha, który potrzebował pomocy starych znajomych. - zbliżywszy, pomógł mi wstać, cały czas wpatrując się wściekle w młodziaka. - Każ ich puścić!
              - To są twoi znajomi, a nie moi! - wysyczał, próbując dorównać Smithowi wzrostem. Brunet złapał za sztylet i przyłożył go do szyi Nialla, gdy ten opierał lufę pokaźnej broni o pierś przeciwnika. Oby dwoje głośnio dyszeli, a napiętą atmosferę między nimi dało się wyczuć na kilometr. Spojrzałam błagalnym wzrokiem na miotającego się Lawsona i wyszeptując: „Oni się zaraz pozabijają”
              - Louis, Zayn puśćcie go. - spojrzawszy za siebie, dostrzegłam postawnego, młodego mężczyznę z ciekawym tatuażem na przedramieniu, w kształcie czterech grotów strzał skierowanych ku dłoni. Wyglądał na najstarszego ze wszystkich zebranych tu chłopaków, choć nie dałam sobie uciąć ręki że tak było. Do jednego jestem dziś pewna – był najodpowiedzialniejszą i najbardziej opiekuńczą osobą jaką kiedykolwiek znałam, choć na pierwszy rzut oka na takiego nie wyglądał. Stał oparty o framugę drzwi z skrzyżowanymi rękami na piersi i wściekłym wyrazem twarzy. Zapewne przyglądał się całemu przedstawieniu od kilku minut. Chłopcy odskoczyli od siebie jak oparzeni, popychając mnie delikatnie w tył. Pierwszy oprzytomniał Luke:
              - Słyszeliście Liama, macie mnie puścić. - wypowiedział te słowa z sarkastycznym akcentem, po czym (oswobodzony już) podszedł do nas. - Kogo me oczy widzą, Harry Smith we własnej osobie! Nie spodziewałem się, że tak szybko przyjedziesz!
              - Punch, chyba mnie nie doceniasz! Miałem parę spraw do załatwienia w Londynie, a tak z innej beczki widzę, że sobie kogoś wreszcie znalazłeś! – położył znacząco dłoń na plecach Lawsona i patrzył w moją stronę, gdy ja splatając ręce pod biustem uniosłam jedną brew w górę w geście zaskoczenia połączonego z irytacją
              - Przykro mi, ale oprócz ratowania sobie nawzajem dupsk nic mnie z nią nie łączy. - udawał lekko zawiedzionego. - Jak coś nazywa się Janelle Durant lub Jane.
              - Ta Durant? - Liam podszedł zszokowany w naszą stronę, a Luke skinął głową. - Dobrze wiesz, że jak się Leo do...
              - Może przedstawię Jane, twoich towarzyszy niedoli, Forest?- loczek uciął pospiesznie.
              - Oczywiście, - ważniak chyba zrozumiał zagadkową dla mnie aluzje. - z chęcią posłucham.
              - Zaczynając od tych dwóch to oni sprezentowali twojemu chłoptasiowi kilka guzów. - chciałam znowu przypomnieć mu, że nie jesteśmy parą, ale brunet uciszył mnie machnięciem dłoni. - Stary dziad to Louis Wilde, a ten drugi pies nazywa się Zayn Schimel. Najmłodszy z nas wyrywający panienki na swoją farbowaną łysinę wabi się Niall Szczeniak Ciota Parker, a to – wskazał na przed mówcę. - nasz „tatuś”, który próbuje jakoś uchować swoje niespełna rozumu dzieci zwany potocznie Liamem Forestem.



              - A ten arogancki, zakochany w sobie i swoich włosach, snobistyczny dupek wołany jest przez swoje kochanki Harrym Smithem. - jak prawdziwy lokaj „mój wybawca” zgiął się wpół przedstawiając swojego „pana”, któremu bardzo spodobał się taki obrót wydarzeń. - To jest właśnie One Direction! - Liam głośno westchnął, zapraszając wszystkich gestem ręki na górę i wchodząc po schodach.
              - Czemu One Direction? - zapytałam z ciekawością.
             - Bo dla wrogów jest tylko jeden kierunek – piach. - wskazali razem na podłogę. - Ruszcie dupska, nie będę tu siedzieć całą wieczność! - szmaragdooki zawołał i pobiegł na piętro. - Mam swoje sprawa!
~***~
              Rozejrzałam się po pomieszczeniu, przesiąkniętym zapachem tytoniu. Pośrodku salonu dostrzegłam szklany stolik, a obok stały dwie takie same czerwono-niebieskiej sofy. Siedziałam na jednej z kubkiem kawy w ręce, który przyjemnie parzył moje palce. Za nią umieszczony był stół do bilarda, na którym grali chłopaki. Liam starannie smarował kij kredą, kątem oka obserwując Harry'ego, który z skupieniem wypisanym na twarzy szykował się do wbicia bili. Jego mięśnie były napięte i eksponowały dużą ilość tatuaży poukrywanych pod wtedy rozpiętą koszulą. Uderzył, a cała z numerem 5 wpadła do koszyka po drugiej stronie stołu zaraz obok Louisa, gaszącego na wpół wypalonego papierosa by móc zagrać. Dostrzegam w końcu Zayna, siedzącego u dołu schodów i bawiącego się fotografią, gdy dym cygara wyłaniał się z jego ust. W tym momencie Luke i Niall zachodzili do nas po opatrzeniu starszego. Poprawiając brzeg ubrania podkurczyłam nogi, by zrobić miejsce dla Louisa, który postanowił usiąść obok mnie. Uśmiechnął się, a wokół jego oczu, które odbijały jarzący się ogień w kamiennym kominku, pojawiły się małe zmarszczki. Pierwszy głos zabrał Liam:
              - Luke, co cię do nas sprowadza? - usiadł ostrożnie na kanapie i oparł ręce na kolanach. - Dawno się nie widzieliśmy. Ostatnio byłeś w Londynie, kiedy przyjechałeś po Hazzę.
              - Potrzebowaliśmy schronienia na jakiś czas... - potarł zdenerwowanie dłonie, rozglądając się po pokoju. - Blood Lake nas ściga...
              - ŻE CO?! Przecież jak oni was u nas znajdą to zabiją nas i... - Forest przełknął nerwowo ślinę. – i innych. Widziałeś ich!? Są trzy razy lepiej ugrupowani od nas i mają lepszy sprzęt! Nie damy im teraz rady!
              - Ale Liam, po...
              - Co tu się dzieje? - odwróciłam wzrok od kłócących się mężczyzn i skierowałam go w stronę źródła dźwięku. Moim oczom ukazała się młoda, średniego wzrostu brunetka, a w zasadzie ciemna blondynka, ubrana w sukienkę zwężaną w pasie z złoto-czarnymi kwiatami na górze i czarnym, rozkloszowanym dołem. Jej szyje zdobił duży naszyjnik w tych samych kolorach, a nogi przyodziane były w skórzane szpiki. Swoją śliczną twarz kryła pod słomianym, letnim kapeluszem koloru butów. Jej smukłą dłoń trzymała drobna dziewczynka o szmaragdowych oczach swojej mamy i czekoladowych kręconych włosach. Mała wyrwała się dziewczynie i pobiegła szczęśliwa w naszą stronę. Harry i Liam jednocześnie kucnęli, wyciągając ręce, ale trzylatka wpadła w ramiona tego pierwszego głośno się śmiejąc i wołając „Wujek Haly!” ”Przegrany” zażartował:
            - A z tatą to nie łaska się przywitać? - córeczka pokazała mu język, gdy jej mama składała siarczysty pocałunek na jego ustach. - No dobra, ty też możesz być. - brunetka udała obrażoną i dźgnęła go palcem w bok. - Au!
              - Mam nadzieje, że zapamiętasz sobie to na przyszłość. - miała melodyjny, czysty głos. Loczek z małą na rękach nachylił się i złożył krótki całus na jej policzku. - Cześć, Harry! O boże jak ja cię dawno nie widziałam! - rozejrzała się wokoło. - A gdzie Mila? Nie przyjechaliście razem?
              - Wiesz Amy... Mila jest w Londynie, - głos mu się złamał. - ale nie ze mną...
              - To przykre... - przytuliła go pocieszająco. - Jak ją znajdziesz to każ jej przyjść do mnie, a ja jej dopiero przemówię do rozumu! - zacisnęła zdenerwowana pieść, a z jej ust wydobył się monolog, którego nie umiem przetoczyć. Wtedy mogłam się jej dopiero dobrze przyjrzeć. Pierwsze co zauważam to ruchliwość. Jej ręce były wszędzie, a nogi nie umiały ustać w miejscu. Nie było to uwarunkowane nastrojem w jaki wpadła, po prostu każde jej słowu musiało być uwieńczone dobitną gestykulacją. Z boku wyglądało to bardzo zabawnie. Nawet sposób mówienia Amy był chaotyczny, szybki i lakoniczny tak jak sama ona. Jedyną rzeczą, która nie była ścisła to jej wygląd. Nim właśnie utrzymywała pozory niewinności, słabości i delikatności, pod którymi ukrywała się twarda, zaradna i silna dziewczyna, a raczej kobieta. Gdy nas dostrzegła, zatrzymawszy się na chwilę, wyskoczyła Lawsonowi w ramiona. - Luke..., co ty tu robisz? O widzę, że kogoś sobie znalazłeś! - podeszła w moją stronę wyciągając dłoń. - Jestem Amy, Amy Evans-Forest – żona tego buca. - wskazała na Liama, podając Harry'u córkę. - A to mój mały skarb – Sophie.
              - I przy okazji prowodyr naszego buntu – dodał dumnie małżonek, obejmując ciasno swoją rodzinę.
              - Nazywam się Janelle Durant. - źrenice Amy się rozszerzyły, a ona przygryzła wargę. - Córka Williama Duranta.
              - Cholera... Mamy przesrane... - skwitowała pani Forest, krzyżując ręce na piersiach. - Więc od kiedy szuka nas Leonard?

*****

Hej tu Ola! :$
Macie tak szybko 6, bo jestem chora (psychicznie) i siedzę w domu :3
W tym rozdziale poznacie moją ukochaną Amy, czyli mnie w tym opowiadaniu *.*
Jedyną rzeczą, która mnie do niej różni to kolor jej oczu; moje są karmelowe :*
Kocham ubranie zrobione przez moją znajomą blogerkę, dziękuję :*
Kocham i całuję, Ola :$

środa, 19 lutego 2014

ROZDZIAŁ 5 "NOWI ZNAJOMI"

Ważna notka pod rozdziałem :)
*****
              Dziś środa, więc spotpo sklepach, przeplatane przerwami na jedzenie i ładnych chłopców.

No bo co można robić w sklepie?

              Koło południa wychodzę przebrana w jedną z moich letnich bluzek i miętowe jeansy na autobus. Jazda zajmuje mi jakieś dziesięć minut. Zauważam Kruczowłosą obok wejścia, która macha do mnie ochoczo, a ja odpowiedziałam jej promiennym uśmiechem. Robimy to co zawsze – ona lata jak głupia po sklepach i przymierza wszystko co popadnie, a ja przyglądam się jej, popijając setnego shake tego dnia. Wybieramy się właśnie do H&M, gdy chłopak z grupki mijających nas dresów uderza mnie niby niechcący z łokcia.

Cholera po co brałam koturny?!

              Lecę w tył próbując złapać równowagą. Nagle wyczuwam ręce pod moim karkiem i zgięciami kolan, które unoszą mnie delikatnie w górę. Zauważam dopiero teraz mojego „wybawcę”. Jego kasztanowe włosy są lekko uniesione, a znad ciemnych okularów spogląda na mnie para szarozielonych oczu. Uśmiecham się nieśmiało, gdy on od stawia mnie ostrożnie na ziemie.

Cholera...

              - Jestem Zac, a to Jay – wskazuje na drugiego bruneta z burzą loków na głowie, który podaje mi swoją wielką dłoń.

              - Mam na imię Emila, a to Lidka – słyszę zdenerwowane westchnięcia Lid.

              - Emi, my musimy już iść! - uśmiecha się do nich sztucznie i pociąga mnie za dłoń w kierunku wyjścia, a ja posyłam chłopakom przepraszające spojrzenia.

              - Lidia, o co ci chodzi? - pytam, gdy jesteśmy już daleko.

              - Po prostu nie przypadli mi do gustu – mówi nie odrywając wzroku od telefonu, na którym coś uporczywie wypisuje od jakiś pięciu minut. - Lepiej żebyś się z nimi nie spotykała... Tak będzie lepiej – uśmiecha się pocieszająco.

O co ci chodzi Lid?

              „- Blood Lake to zawodowi zabójcy do wynajęcia bez skrupułów - nachylił się nade mną - Dla pieniędzy zrobią wszystko nie zważając na jej okrucieństwo.

              - Skąd to wiesz? Spotkałeś się kiedyś z nimi? - zapytałam ironicznie, a w odpowiedzi usłyszałam dźwięk rozbijanej szklanki.

              - Nie..., byłem jednym z nich. Zresztą jak większość chłopaków. - przeczesał nerwowo włosy.

              Nagle szyby w szafkach rozbryzgały się na kawałki. Luke jednym zręcznym ruchem sprowadził mnie do parteru.

              - Schowaj się za narożnikiem, a ja pójdę po broń. - polecił kierując się mimo ostrzału do sypialni.

              Przyklejona do ściany obserwowałam kule dziurawiące kuchnie i ich odłamki spadające zamaszyście na podłogę zasłaną dywanem wióru i szkła. Serce waliło jak młot, przyspieszając mój oddech. Brunet podał mi pistolet, wychylając się za róg i poprawiając torbę z arsenałem. Schowałam ostrożnie broń za gumę bielizny bacznie obserwując Luke, który wskazał brodą na okno. Przełknęłam zdenerwowana ślinę.

              - Spokojnie ja skoczę pierwszy. Jak coś się stanie na dole to zostajesz tu.

              - Nie! Ty skaczesz ja skacze, zapamiętaj! - wykrzyczałam, a on tylko uśmiechnął się niemrawo wyskakując.

              Wychyliłam się obserwując jego lot, który skończył się „szczęśliwym” lądowaniem. Przeklęłam w duchu na widok wysokości budynku, kiedy za moimi plecami wybuchła bomba wyważająca drzwi, a jej fala uderzeniowa wyrzuciła mnie za balustradę. Chłodny wiatr otulił moje półnagie ciało, które z niebezpieczną prędkością i bezwładem spadało w dół, a po chwili spotkało się z dachem auta. Głos uwiązł w gardle, a płuca nie umiały wezbrać powietrza. Spojrzałam w dół skąd ciekła gęsta i gorąca ciecz. Wyciągnęłam szybko kawałek metalu wbitego w udo, odginając głowę i przebierając w miejscu nogami zawyłam z bólu. Dostrzegłam po mojej prawej Puncha opierającego się otwarte drzwi. Wyciągnął do mnie ręce szepcząc wycieńczony: „No choć, bo nas jeszcze dobiją”. Złapałam ociężale jego ramiona, które przyciągnęły mnie ostrożnie do siebie. Po chwili pędziliśmy w samochodzie. Oparłam zmęczona głowę o szybę i zasnęłam.”

              - Myślisz że to dobry pomysł? - oparta ręką o marmurowy blat głośno wzdycha. - Był najgorszą rzeczą jaką spotkała mnie w życiu...

Kto nim był?

              - Choć jakiś plus jest... Mam dzisiaj Emile - ogląda się chaotycznie dookoła na wspomnienie mojego imienia.

              – Masz rację... Muszę jej to dać
Co dać?

              - Ona musi dowiedzieć się prawdy! To już najwyższy czas! - ściska pięść. – Przecież dobre wiem że teraz „Juliet” zależy od niej...
Od niej, czyli od kogo?!

              "Słyszę donośmy dźwięk, który momentalnie mnie budzi. Zauważam dym unoszący się spod maski i Luke, który próbuje coś na to zaradzić. Wysiadam z auta, by mu pomóc i upadam na ziemie.

              - A gdzie się to panna wybiera? - pyta pomagając mi wrócić do auta, co sprawia ból nam obojgu. - Z taką nogą daleko nie zajdziesz, a co dopiero z rozległym poparzeniem.
Spoglądam na opatrzone prowizorycznie ramie. Musiałam się poparzyć w trakcie wybuch. Brunet kieruje się z powrotem do maski, ale zatrzymuję go.

              - Luke...

              - Tak? – pyta zaskoczony.

              - Nadal jestem TYLKO w twojej koszuli... - mówię wskazując na nogi.

              Zadowolony uśmieszek zawitał na jego twarzy, kiedy idzie wyciąga z torby parę męskich spodni. Patrzę na nie z grymasem, ale posłusznie ubieram je. Gdy Lawson szpera coś przy silniku, powoli zasypiam oglądając zachód słońca na tle lasu.

              Budzi mnie huk wystrzału. Szybko podnoszę się do góry i rozglądam na boki. Gwiazdy migoczą na bezchmurnym niebie jak świetliki, a las przybrał niebezpieczną szatę czerni jak z horroru. Nie zauważam nigdzie bruneta, ale widzę jeszcze jeden samochód na poboczu. Wychodzę z auta przemierzając ostrożnie drogę oparta o nie. Nagle rzuca mi się w oczy czyjaś wysportowana sylwetka, która zmierza w moją szybko w moją stronę. Nie zastanawiam się. Wyciągam broń, celuje i strzelam. Postać łapie się za ramie zginając się w pół. Dopiero teraz dochodzi do mnie co się stało... Luke zatrzymał pierwszy lepszy przejeżdżający pojazd i zabił jego kierowcę.

              - Jane choć mamy podwózkę. - słyszę jego głos obok mnie.

              Wsparłam się na nim, gdy w ciszy zmierzaliśmy do auta po chwilę sycząc z bólu. Ulokował mnie na tylnych siedzeniach, a sam usiadł za kierownicą. Po pewnym czasie znowu zasnęłam tego dnia z wycieczenia."

              Czas szybko leci. Zaledwie kilka lat temu przygotowywałam się do testu szóstoklasisty, a dziś kuję dnie i noce do matury. No właśnie matura... Nienawidzę tego słowa. Nauczyciele używają go tak często, że za każdym razem jak ja słyszę chce mi się rzygać. Oni chyba nie rozumieją, że bez ich wielkich "referatów" już to nas wystarczająco stresuje. Te ciągłe kazania: „Jeżeli nie napiszecie sprawdzianów dobrze to nie dostaniecie się na wybrane studia i nie spełnicie swoich marzeń.”. A jak ktoś nie wie co chce robić w życiu!? Nie interesuje mnie pisanie poematów, rysowanie planów technicznych czy choćby rachunki. Najlepiej całe dnie spędzałabym przed komputerem. Oczywiście nie przesiedziałabym go na Facebooku czy innym portalu społecznościowym, ale projektując nowe programy, wirusy spełniać rozkazy Anonimusa. Uwielbiam moje drugie życie – życie hakera. Wyobraź sobie że siedzisz w dresie przed laptopem z kubkiem w ciepłym domku na przedmieściach. Nagle przychodzi SMS o treści: „Pentagon”. Wpisujesz współrzędne i już po chwili wysyłasz do zleceniodawcy najbardziej strzeżone dane na świecie. Czy jest jakaś lepsza praca? Zabawne jak jednym kliknięciem można zmienić losy świata. Jestem tylko pośrednim hakerem w tym wielkim bagnie, ale za niedługo będę krakerem. Teraz tylko blokuje strony narodowe i włamuje na serwery. Wirtualny świat jest tysiąc razy lepszy od realnego. Tutaj jestem kim chce; nikt nie ocenia mnie po wyglądzie, ale po moich umiejętnościach. Zatracam się w nim powoli przesiąkając tym gównem na wskroś. Kiedyś uważałam to niewinną zabawę, no bo kto może mi coś zrobić skoro nikt nie wie kim naprawdę jestem? Dziś mnie to przeraża, bo zrozumiała że skoro ja umiem kogoś namierzyć to co może być trudnego w namierzeniu mnie? Nie umiem tak jak babcia strzelać i władać bronią. Ja jestem tak zwanym mózgowcem, pieprzonym mózgowcem. Jak sobie poradzę w terenie? Trenowałam jak nastolatka boks, ale to było kiedyś.
A dziś jesteś TYLKO nędznym kujonem!


              Coś ciepłego dotyka mojego ramienia. Unoszę zdziwione oczy do góry i zauważam nad sobą wysokiego, umięśnionego bruneta z burzą loków na głowie i z „bananem” na twarzy.

              - Myślałem, że umarłaś, bo od jakiś dziesięciu minut wpatrujesz się w punkt przed tobą – siada obok mnie.
              - A ty przyglądasz się mi od tych dziesięciu minut? - odpowiadam pytaniem na pytanie, a Jay przewraca oczami.

              - A co czym tak myślałaś przez ten czas, ślicznotko? - pyta, szturchając mnie łokciem i zabawnie poruszając brwiami.

              - Rozmyślałam o tym ile się zmieniło przez te parę miesięcy i co przyniesie przyszłość...
Dziwne jak te buty są interesujące...
              - Nie wiem co będzie, ale na pewno nie będzie nudno – uśmiecha się, pokazując język – Teraz jesteśmy przyjaciółmi i zawsze nimi będziemy moja mała księżniczko! - obejmuje mnie ramieniem, a ja wtulam się w zagięcie pomiędzy jego szyją, a barkiem.

Nawet nie wiesz jak tego potrzebowałam...


              „Wyszliśmy powoli z auta mierząc z broni cały czas przed siebie. Byliśmy w starej, opuszczonej kamienicy nad prawym brzegiem Tamizy. Stawiając kolejne, ostrożne kroki, nagle poczułam zimną lufę przy mojej skroni i przerażający oddech wywołujący ciarki na moim karku.

              - Bądź cicho,a nic ci się nie stanie – wyszeptał łapiąc mnie w pasie.

           - Zostaw ją! - usłyszałam wściekły głos Luke'a, który celował w stronę mojego oprawcy.


              Światło zapala się, a ja zauważam dwóch mężczyzn trzymających, miotającego się Lawsona. Blondyn jednym zręcznym ruchem sprowadziwszy mnie do parteru, wyciągnął broń w kierunku mojego ciała. Wsparłam się na rękach, by spojrzeć ostatni raz na bruneta. Zamknęłam oczy oczekując końca. Przypomniawszy sobie wszystkie momenty i ludzi, których poznałam w życiu, usłyszałam dźwięk kuli, przecinającej powietrze w lufie. To koniec..."


 
*****
Hej! :3
Przepraszam za tak długą nieobecność... :(
Małe problemy, ale już jest dobrze :D
Rozdział dodany z okazji moich jutrzejszy urodzin (20 luty) ^^
Mam do was małą prośbę:
Napiszcie co chcielibyście na prezent urodzinowy :*
Kocham i całuję Ola :$