piątek, 11 kwietnia 2014

NOWY BLOG!

Mam nowego bloga z "Shotami"!
Serdecznie zapraszam!
http://lost-in-the-echo-enigmaticsnoopy.blogspot.com/

czwartek, 6 marca 2014

ROZDZIAŁ 6 "ONE DIRECTION"

PREZENT Z OKAZJI MOICH URODZINEK DLA WAS:
******
               „Wyszliśmy powoli z auta mierząc z broni cały czas przed siebie. Byliśmy w starej, opuszczonej kamienicy nad prawym brzegiem Tamizy. Stawiając kolejne, ostrożne kroki, nagle poczułam zimną lufę przy swojej skroni i przerażający oddech wywołujący ciarki na moim karku.

              - Bądź cicho, a nic ci się nie stanie – wyszeptał łapiąc mnie w pasie.

              - Zostaw ją! - usłyszałam wściekły głos Luke'a, który celował w stronę mojego oprawcy.
              Światło zapaliło się, a ja auważyłam dwóch mężczyzn trzymających, miotającego się Lawsona. Blondyn jednym zręcznym ruchem sprowadziwszy mnie do parteru, wyciągnął broń w kierunku mojego ciała. Wsparłam się na rękach, by spojrzeć ostatni raz na bruneta. Zamknęłam oczy oczekując końca. Przypomniawszy sobie wszystkie momenty i ludzi, których poznałam w życiu, usłyszałam dźwięk kuli, przecinającej powietrze w lufie. To koniec...
              Czekałam... i czekam do dziś... Śmierć tak wiele razy była blisko, a jednak przeszła obok zostawiając mnie na pastwę tego okropnego świata... Dlaczego? Przecież już wtedy na nią zasługiwałam. Czemu omija mnie, a zabierała ze sobą innych? Wyobrażam sobie ją jako młodą kobietę odzianą w czarną suknie z różami wplecionymi we włosy, które kaskadą opadają na niezdrowo-białe ramiona, a jej przesycone czerwienią usta nadają całości tajemniczość i cudownie kontrastują z resztą. Przypomina mi ona rannego kruka, z zakrwawionym skrzydłem, ostrożnie stąpającego w zaspach śniegu. Z pozoru niewinna, ale jak bardzo mroczna i okrutna. Anioł Śmierci, którego bronią są złudzenia i iluzje...
              Otwarłam niepewnie, mocno zaciśnięte powieki. Blondyn, mierzący przed chwilą w moją stronę, leżał na ziemi, ściskając krwawiącą dłoń. Jego wzrok zwrócony był w kierunku wysokiego bruneta, bawiącego się nożem.
              - Myślałem, że trochę zmądrzałeś w ciągu tych kilku lat, dzieciaku. - zaśmiał się, obracając scyzoryk w palcach. Cień przysłaniał całkowicie jego zadowoloną twarz, a zielone oczy migotały jak świetliki w opuszczony, mrocznym lesie pełnym dzikich zwierząt.
              - Nie jestem dzieciakiem, Smith! - złapawszy bandaż, podany przez niebieskookiego, oprawcę Luke'a, obwiązał sobie nim starannie rękę. - A ty po co wróciłeś? Szukasz nowej panienki na noc czy Mila ci się już znudziła?
              - Mila, nigdy nie była, nie jest i nie będzie – zacisnął pięść na rękojeści noża, podchodząc bliżej. - panienką na jedną noc, Niall!
              - Masz rację Harry, – zaśmiał się zwycięsko. - nie będzie, bo jako jedyna nie chce być twoją dziwką! - przeładowując głośno czarny pistolet, zbliżył go niebezpiecznie blisko mojej skroni. - A jak mam rozumieć to wróciłeś do Londynu, po nową kochankę?
              Lokaty napiął szczękę, a żyła na jego szyi szybko pulsowała. - Uważaj sobie, szczeniaku, bo jeszcze jedno słowo i skończysz z sztyletem w karku. Jestem tu tylko i wyłącznie ze względu na Puncha, który potrzebował pomocy starych znajomych. - zbliżywszy, pomógł mi wstać, cały czas wpatrując się wściekle w młodziaka. - Każ ich puścić!
              - To są twoi znajomi, a nie moi! - wysyczał, próbując dorównać Smithowi wzrostem. Brunet złapał za sztylet i przyłożył go do szyi Nialla, gdy ten opierał lufę pokaźnej broni o pierś przeciwnika. Oby dwoje głośnio dyszeli, a napiętą atmosferę między nimi dało się wyczuć na kilometr. Spojrzałam błagalnym wzrokiem na miotającego się Lawsona i wyszeptując: „Oni się zaraz pozabijają”
              - Louis, Zayn puśćcie go. - spojrzawszy za siebie, dostrzegłam postawnego, młodego mężczyznę z ciekawym tatuażem na przedramieniu, w kształcie czterech grotów strzał skierowanych ku dłoni. Wyglądał na najstarszego ze wszystkich zebranych tu chłopaków, choć nie dałam sobie uciąć ręki że tak było. Do jednego jestem dziś pewna – był najodpowiedzialniejszą i najbardziej opiekuńczą osobą jaką kiedykolwiek znałam, choć na pierwszy rzut oka na takiego nie wyglądał. Stał oparty o framugę drzwi z skrzyżowanymi rękami na piersi i wściekłym wyrazem twarzy. Zapewne przyglądał się całemu przedstawieniu od kilku minut. Chłopcy odskoczyli od siebie jak oparzeni, popychając mnie delikatnie w tył. Pierwszy oprzytomniał Luke:
              - Słyszeliście Liama, macie mnie puścić. - wypowiedział te słowa z sarkastycznym akcentem, po czym (oswobodzony już) podszedł do nas. - Kogo me oczy widzą, Harry Smith we własnej osobie! Nie spodziewałem się, że tak szybko przyjedziesz!
              - Punch, chyba mnie nie doceniasz! Miałem parę spraw do załatwienia w Londynie, a tak z innej beczki widzę, że sobie kogoś wreszcie znalazłeś! – położył znacząco dłoń na plecach Lawsona i patrzył w moją stronę, gdy ja splatając ręce pod biustem uniosłam jedną brew w górę w geście zaskoczenia połączonego z irytacją
              - Przykro mi, ale oprócz ratowania sobie nawzajem dupsk nic mnie z nią nie łączy. - udawał lekko zawiedzionego. - Jak coś nazywa się Janelle Durant lub Jane.
              - Ta Durant? - Liam podszedł zszokowany w naszą stronę, a Luke skinął głową. - Dobrze wiesz, że jak się Leo do...
              - Może przedstawię Jane, twoich towarzyszy niedoli, Forest?- loczek uciął pospiesznie.
              - Oczywiście, - ważniak chyba zrozumiał zagadkową dla mnie aluzje. - z chęcią posłucham.
              - Zaczynając od tych dwóch to oni sprezentowali twojemu chłoptasiowi kilka guzów. - chciałam znowu przypomnieć mu, że nie jesteśmy parą, ale brunet uciszył mnie machnięciem dłoni. - Stary dziad to Louis Wilde, a ten drugi pies nazywa się Zayn Schimel. Najmłodszy z nas wyrywający panienki na swoją farbowaną łysinę wabi się Niall Szczeniak Ciota Parker, a to – wskazał na przed mówcę. - nasz „tatuś”, który próbuje jakoś uchować swoje niespełna rozumu dzieci zwany potocznie Liamem Forestem.



              - A ten arogancki, zakochany w sobie i swoich włosach, snobistyczny dupek wołany jest przez swoje kochanki Harrym Smithem. - jak prawdziwy lokaj „mój wybawca” zgiął się wpół przedstawiając swojego „pana”, któremu bardzo spodobał się taki obrót wydarzeń. - To jest właśnie One Direction! - Liam głośno westchnął, zapraszając wszystkich gestem ręki na górę i wchodząc po schodach.
              - Czemu One Direction? - zapytałam z ciekawością.
             - Bo dla wrogów jest tylko jeden kierunek – piach. - wskazali razem na podłogę. - Ruszcie dupska, nie będę tu siedzieć całą wieczność! - szmaragdooki zawołał i pobiegł na piętro. - Mam swoje sprawa!
~***~
              Rozejrzałam się po pomieszczeniu, przesiąkniętym zapachem tytoniu. Pośrodku salonu dostrzegłam szklany stolik, a obok stały dwie takie same czerwono-niebieskiej sofy. Siedziałam na jednej z kubkiem kawy w ręce, który przyjemnie parzył moje palce. Za nią umieszczony był stół do bilarda, na którym grali chłopaki. Liam starannie smarował kij kredą, kątem oka obserwując Harry'ego, który z skupieniem wypisanym na twarzy szykował się do wbicia bili. Jego mięśnie były napięte i eksponowały dużą ilość tatuaży poukrywanych pod wtedy rozpiętą koszulą. Uderzył, a cała z numerem 5 wpadła do koszyka po drugiej stronie stołu zaraz obok Louisa, gaszącego na wpół wypalonego papierosa by móc zagrać. Dostrzegam w końcu Zayna, siedzącego u dołu schodów i bawiącego się fotografią, gdy dym cygara wyłaniał się z jego ust. W tym momencie Luke i Niall zachodzili do nas po opatrzeniu starszego. Poprawiając brzeg ubrania podkurczyłam nogi, by zrobić miejsce dla Louisa, który postanowił usiąść obok mnie. Uśmiechnął się, a wokół jego oczu, które odbijały jarzący się ogień w kamiennym kominku, pojawiły się małe zmarszczki. Pierwszy głos zabrał Liam:
              - Luke, co cię do nas sprowadza? - usiadł ostrożnie na kanapie i oparł ręce na kolanach. - Dawno się nie widzieliśmy. Ostatnio byłeś w Londynie, kiedy przyjechałeś po Hazzę.
              - Potrzebowaliśmy schronienia na jakiś czas... - potarł zdenerwowanie dłonie, rozglądając się po pokoju. - Blood Lake nas ściga...
              - ŻE CO?! Przecież jak oni was u nas znajdą to zabiją nas i... - Forest przełknął nerwowo ślinę. – i innych. Widziałeś ich!? Są trzy razy lepiej ugrupowani od nas i mają lepszy sprzęt! Nie damy im teraz rady!
              - Ale Liam, po...
              - Co tu się dzieje? - odwróciłam wzrok od kłócących się mężczyzn i skierowałam go w stronę źródła dźwięku. Moim oczom ukazała się młoda, średniego wzrostu brunetka, a w zasadzie ciemna blondynka, ubrana w sukienkę zwężaną w pasie z złoto-czarnymi kwiatami na górze i czarnym, rozkloszowanym dołem. Jej szyje zdobił duży naszyjnik w tych samych kolorach, a nogi przyodziane były w skórzane szpiki. Swoją śliczną twarz kryła pod słomianym, letnim kapeluszem koloru butów. Jej smukłą dłoń trzymała drobna dziewczynka o szmaragdowych oczach swojej mamy i czekoladowych kręconych włosach. Mała wyrwała się dziewczynie i pobiegła szczęśliwa w naszą stronę. Harry i Liam jednocześnie kucnęli, wyciągając ręce, ale trzylatka wpadła w ramiona tego pierwszego głośno się śmiejąc i wołając „Wujek Haly!” ”Przegrany” zażartował:
            - A z tatą to nie łaska się przywitać? - córeczka pokazała mu język, gdy jej mama składała siarczysty pocałunek na jego ustach. - No dobra, ty też możesz być. - brunetka udała obrażoną i dźgnęła go palcem w bok. - Au!
              - Mam nadzieje, że zapamiętasz sobie to na przyszłość. - miała melodyjny, czysty głos. Loczek z małą na rękach nachylił się i złożył krótki całus na jej policzku. - Cześć, Harry! O boże jak ja cię dawno nie widziałam! - rozejrzała się wokoło. - A gdzie Mila? Nie przyjechaliście razem?
              - Wiesz Amy... Mila jest w Londynie, - głos mu się złamał. - ale nie ze mną...
              - To przykre... - przytuliła go pocieszająco. - Jak ją znajdziesz to każ jej przyjść do mnie, a ja jej dopiero przemówię do rozumu! - zacisnęła zdenerwowana pieść, a z jej ust wydobył się monolog, którego nie umiem przetoczyć. Wtedy mogłam się jej dopiero dobrze przyjrzeć. Pierwsze co zauważam to ruchliwość. Jej ręce były wszędzie, a nogi nie umiały ustać w miejscu. Nie było to uwarunkowane nastrojem w jaki wpadła, po prostu każde jej słowu musiało być uwieńczone dobitną gestykulacją. Z boku wyglądało to bardzo zabawnie. Nawet sposób mówienia Amy był chaotyczny, szybki i lakoniczny tak jak sama ona. Jedyną rzeczą, która nie była ścisła to jej wygląd. Nim właśnie utrzymywała pozory niewinności, słabości i delikatności, pod którymi ukrywała się twarda, zaradna i silna dziewczyna, a raczej kobieta. Gdy nas dostrzegła, zatrzymawszy się na chwilę, wyskoczyła Lawsonowi w ramiona. - Luke..., co ty tu robisz? O widzę, że kogoś sobie znalazłeś! - podeszła w moją stronę wyciągając dłoń. - Jestem Amy, Amy Evans-Forest – żona tego buca. - wskazała na Liama, podając Harry'u córkę. - A to mój mały skarb – Sophie.
              - I przy okazji prowodyr naszego buntu – dodał dumnie małżonek, obejmując ciasno swoją rodzinę.
              - Nazywam się Janelle Durant. - źrenice Amy się rozszerzyły, a ona przygryzła wargę. - Córka Williama Duranta.
              - Cholera... Mamy przesrane... - skwitowała pani Forest, krzyżując ręce na piersiach. - Więc od kiedy szuka nas Leonard?

*****

Hej tu Ola! :$
Macie tak szybko 6, bo jestem chora (psychicznie) i siedzę w domu :3
W tym rozdziale poznacie moją ukochaną Amy, czyli mnie w tym opowiadaniu *.*
Jedyną rzeczą, która mnie do niej różni to kolor jej oczu; moje są karmelowe :*
Kocham ubranie zrobione przez moją znajomą blogerkę, dziękuję :*
Kocham i całuję, Ola :$

środa, 19 lutego 2014

ROZDZIAŁ 5 "NOWI ZNAJOMI"

Ważna notka pod rozdziałem :)
*****
              Dziś środa, więc spotpo sklepach, przeplatane przerwami na jedzenie i ładnych chłopców.

No bo co można robić w sklepie?

              Koło południa wychodzę przebrana w jedną z moich letnich bluzek i miętowe jeansy na autobus. Jazda zajmuje mi jakieś dziesięć minut. Zauważam Kruczowłosą obok wejścia, która macha do mnie ochoczo, a ja odpowiedziałam jej promiennym uśmiechem. Robimy to co zawsze – ona lata jak głupia po sklepach i przymierza wszystko co popadnie, a ja przyglądam się jej, popijając setnego shake tego dnia. Wybieramy się właśnie do H&M, gdy chłopak z grupki mijających nas dresów uderza mnie niby niechcący z łokcia.

Cholera po co brałam koturny?!

              Lecę w tył próbując złapać równowagą. Nagle wyczuwam ręce pod moim karkiem i zgięciami kolan, które unoszą mnie delikatnie w górę. Zauważam dopiero teraz mojego „wybawcę”. Jego kasztanowe włosy są lekko uniesione, a znad ciemnych okularów spogląda na mnie para szarozielonych oczu. Uśmiecham się nieśmiało, gdy on od stawia mnie ostrożnie na ziemie.

Cholera...

              - Jestem Zac, a to Jay – wskazuje na drugiego bruneta z burzą loków na głowie, który podaje mi swoją wielką dłoń.

              - Mam na imię Emila, a to Lidka – słyszę zdenerwowane westchnięcia Lid.

              - Emi, my musimy już iść! - uśmiecha się do nich sztucznie i pociąga mnie za dłoń w kierunku wyjścia, a ja posyłam chłopakom przepraszające spojrzenia.

              - Lidia, o co ci chodzi? - pytam, gdy jesteśmy już daleko.

              - Po prostu nie przypadli mi do gustu – mówi nie odrywając wzroku od telefonu, na którym coś uporczywie wypisuje od jakiś pięciu minut. - Lepiej żebyś się z nimi nie spotykała... Tak będzie lepiej – uśmiecha się pocieszająco.

O co ci chodzi Lid?

              „- Blood Lake to zawodowi zabójcy do wynajęcia bez skrupułów - nachylił się nade mną - Dla pieniędzy zrobią wszystko nie zważając na jej okrucieństwo.

              - Skąd to wiesz? Spotkałeś się kiedyś z nimi? - zapytałam ironicznie, a w odpowiedzi usłyszałam dźwięk rozbijanej szklanki.

              - Nie..., byłem jednym z nich. Zresztą jak większość chłopaków. - przeczesał nerwowo włosy.

              Nagle szyby w szafkach rozbryzgały się na kawałki. Luke jednym zręcznym ruchem sprowadził mnie do parteru.

              - Schowaj się za narożnikiem, a ja pójdę po broń. - polecił kierując się mimo ostrzału do sypialni.

              Przyklejona do ściany obserwowałam kule dziurawiące kuchnie i ich odłamki spadające zamaszyście na podłogę zasłaną dywanem wióru i szkła. Serce waliło jak młot, przyspieszając mój oddech. Brunet podał mi pistolet, wychylając się za róg i poprawiając torbę z arsenałem. Schowałam ostrożnie broń za gumę bielizny bacznie obserwując Luke, który wskazał brodą na okno. Przełknęłam zdenerwowana ślinę.

              - Spokojnie ja skoczę pierwszy. Jak coś się stanie na dole to zostajesz tu.

              - Nie! Ty skaczesz ja skacze, zapamiętaj! - wykrzyczałam, a on tylko uśmiechnął się niemrawo wyskakując.

              Wychyliłam się obserwując jego lot, który skończył się „szczęśliwym” lądowaniem. Przeklęłam w duchu na widok wysokości budynku, kiedy za moimi plecami wybuchła bomba wyważająca drzwi, a jej fala uderzeniowa wyrzuciła mnie za balustradę. Chłodny wiatr otulił moje półnagie ciało, które z niebezpieczną prędkością i bezwładem spadało w dół, a po chwili spotkało się z dachem auta. Głos uwiązł w gardle, a płuca nie umiały wezbrać powietrza. Spojrzałam w dół skąd ciekła gęsta i gorąca ciecz. Wyciągnęłam szybko kawałek metalu wbitego w udo, odginając głowę i przebierając w miejscu nogami zawyłam z bólu. Dostrzegłam po mojej prawej Puncha opierającego się otwarte drzwi. Wyciągnął do mnie ręce szepcząc wycieńczony: „No choć, bo nas jeszcze dobiją”. Złapałam ociężale jego ramiona, które przyciągnęły mnie ostrożnie do siebie. Po chwili pędziliśmy w samochodzie. Oparłam zmęczona głowę o szybę i zasnęłam.”

              - Myślisz że to dobry pomysł? - oparta ręką o marmurowy blat głośno wzdycha. - Był najgorszą rzeczą jaką spotkała mnie w życiu...

Kto nim był?

              - Choć jakiś plus jest... Mam dzisiaj Emile - ogląda się chaotycznie dookoła na wspomnienie mojego imienia.

              – Masz rację... Muszę jej to dać
Co dać?

              - Ona musi dowiedzieć się prawdy! To już najwyższy czas! - ściska pięść. – Przecież dobre wiem że teraz „Juliet” zależy od niej...
Od niej, czyli od kogo?!

              "Słyszę donośmy dźwięk, który momentalnie mnie budzi. Zauważam dym unoszący się spod maski i Luke, który próbuje coś na to zaradzić. Wysiadam z auta, by mu pomóc i upadam na ziemie.

              - A gdzie się to panna wybiera? - pyta pomagając mi wrócić do auta, co sprawia ból nam obojgu. - Z taką nogą daleko nie zajdziesz, a co dopiero z rozległym poparzeniem.
Spoglądam na opatrzone prowizorycznie ramie. Musiałam się poparzyć w trakcie wybuch. Brunet kieruje się z powrotem do maski, ale zatrzymuję go.

              - Luke...

              - Tak? – pyta zaskoczony.

              - Nadal jestem TYLKO w twojej koszuli... - mówię wskazując na nogi.

              Zadowolony uśmieszek zawitał na jego twarzy, kiedy idzie wyciąga z torby parę męskich spodni. Patrzę na nie z grymasem, ale posłusznie ubieram je. Gdy Lawson szpera coś przy silniku, powoli zasypiam oglądając zachód słońca na tle lasu.

              Budzi mnie huk wystrzału. Szybko podnoszę się do góry i rozglądam na boki. Gwiazdy migoczą na bezchmurnym niebie jak świetliki, a las przybrał niebezpieczną szatę czerni jak z horroru. Nie zauważam nigdzie bruneta, ale widzę jeszcze jeden samochód na poboczu. Wychodzę z auta przemierzając ostrożnie drogę oparta o nie. Nagle rzuca mi się w oczy czyjaś wysportowana sylwetka, która zmierza w moją szybko w moją stronę. Nie zastanawiam się. Wyciągam broń, celuje i strzelam. Postać łapie się za ramie zginając się w pół. Dopiero teraz dochodzi do mnie co się stało... Luke zatrzymał pierwszy lepszy przejeżdżający pojazd i zabił jego kierowcę.

              - Jane choć mamy podwózkę. - słyszę jego głos obok mnie.

              Wsparłam się na nim, gdy w ciszy zmierzaliśmy do auta po chwilę sycząc z bólu. Ulokował mnie na tylnych siedzeniach, a sam usiadł za kierownicą. Po pewnym czasie znowu zasnęłam tego dnia z wycieczenia."

              Czas szybko leci. Zaledwie kilka lat temu przygotowywałam się do testu szóstoklasisty, a dziś kuję dnie i noce do matury. No właśnie matura... Nienawidzę tego słowa. Nauczyciele używają go tak często, że za każdym razem jak ja słyszę chce mi się rzygać. Oni chyba nie rozumieją, że bez ich wielkich "referatów" już to nas wystarczająco stresuje. Te ciągłe kazania: „Jeżeli nie napiszecie sprawdzianów dobrze to nie dostaniecie się na wybrane studia i nie spełnicie swoich marzeń.”. A jak ktoś nie wie co chce robić w życiu!? Nie interesuje mnie pisanie poematów, rysowanie planów technicznych czy choćby rachunki. Najlepiej całe dnie spędzałabym przed komputerem. Oczywiście nie przesiedziałabym go na Facebooku czy innym portalu społecznościowym, ale projektując nowe programy, wirusy spełniać rozkazy Anonimusa. Uwielbiam moje drugie życie – życie hakera. Wyobraź sobie że siedzisz w dresie przed laptopem z kubkiem w ciepłym domku na przedmieściach. Nagle przychodzi SMS o treści: „Pentagon”. Wpisujesz współrzędne i już po chwili wysyłasz do zleceniodawcy najbardziej strzeżone dane na świecie. Czy jest jakaś lepsza praca? Zabawne jak jednym kliknięciem można zmienić losy świata. Jestem tylko pośrednim hakerem w tym wielkim bagnie, ale za niedługo będę krakerem. Teraz tylko blokuje strony narodowe i włamuje na serwery. Wirtualny świat jest tysiąc razy lepszy od realnego. Tutaj jestem kim chce; nikt nie ocenia mnie po wyglądzie, ale po moich umiejętnościach. Zatracam się w nim powoli przesiąkając tym gównem na wskroś. Kiedyś uważałam to niewinną zabawę, no bo kto może mi coś zrobić skoro nikt nie wie kim naprawdę jestem? Dziś mnie to przeraża, bo zrozumiała że skoro ja umiem kogoś namierzyć to co może być trudnego w namierzeniu mnie? Nie umiem tak jak babcia strzelać i władać bronią. Ja jestem tak zwanym mózgowcem, pieprzonym mózgowcem. Jak sobie poradzę w terenie? Trenowałam jak nastolatka boks, ale to było kiedyś.
A dziś jesteś TYLKO nędznym kujonem!


              Coś ciepłego dotyka mojego ramienia. Unoszę zdziwione oczy do góry i zauważam nad sobą wysokiego, umięśnionego bruneta z burzą loków na głowie i z „bananem” na twarzy.

              - Myślałem, że umarłaś, bo od jakiś dziesięciu minut wpatrujesz się w punkt przed tobą – siada obok mnie.
              - A ty przyglądasz się mi od tych dziesięciu minut? - odpowiadam pytaniem na pytanie, a Jay przewraca oczami.

              - A co czym tak myślałaś przez ten czas, ślicznotko? - pyta, szturchając mnie łokciem i zabawnie poruszając brwiami.

              - Rozmyślałam o tym ile się zmieniło przez te parę miesięcy i co przyniesie przyszłość...
Dziwne jak te buty są interesujące...
              - Nie wiem co będzie, ale na pewno nie będzie nudno – uśmiecha się, pokazując język – Teraz jesteśmy przyjaciółmi i zawsze nimi będziemy moja mała księżniczko! - obejmuje mnie ramieniem, a ja wtulam się w zagięcie pomiędzy jego szyją, a barkiem.

Nawet nie wiesz jak tego potrzebowałam...


              „Wyszliśmy powoli z auta mierząc z broni cały czas przed siebie. Byliśmy w starej, opuszczonej kamienicy nad prawym brzegiem Tamizy. Stawiając kolejne, ostrożne kroki, nagle poczułam zimną lufę przy mojej skroni i przerażający oddech wywołujący ciarki na moim karku.

              - Bądź cicho,a nic ci się nie stanie – wyszeptał łapiąc mnie w pasie.

           - Zostaw ją! - usłyszałam wściekły głos Luke'a, który celował w stronę mojego oprawcy.


              Światło zapala się, a ja zauważam dwóch mężczyzn trzymających, miotającego się Lawsona. Blondyn jednym zręcznym ruchem sprowadziwszy mnie do parteru, wyciągnął broń w kierunku mojego ciała. Wsparłam się na rękach, by spojrzeć ostatni raz na bruneta. Zamknęłam oczy oczekując końca. Przypomniawszy sobie wszystkie momenty i ludzi, których poznałam w życiu, usłyszałam dźwięk kuli, przecinającej powietrze w lufie. To koniec..."


 
*****
Hej! :3
Przepraszam za tak długą nieobecność... :(
Małe problemy, ale już jest dobrze :D
Rozdział dodany z okazji moich jutrzejszy urodzin (20 luty) ^^
Mam do was małą prośbę:
Napiszcie co chcielibyście na prezent urodzinowy :*
Kocham i całuję Ola :$

czwartek, 26 grudnia 2013

ROZDZIAŁ 4 "BLOOD LAKE"

              Nie mogę jeść, pić, a o spaniu już nie wspomnę. Całą moją głowę wypełnia babcia i jej historia. Po obiedzie postanawiam czytać dalej: 
              "Spojrzałam na ręce, które były całkowicie zalane krwią, a później na chłopaka, uśmiechnęłam się słabo wyszeptując „żegnaj” i upadłam na drogę. Ciemność, bezkresna otchłań otaczała mnie od jakiegoś czasu. Ostatnie co pamiętałam to Luke próbujący przywrócić mi świadomość. Od tam tego czasu straciłam kontakt z światem zewnętrznym, więc miałam więcej czasu na przemyślenia. Przerażały mnie fakty, które sobie uświadomiłam. Doszło do mnie coś okropnego – zabijam bez warunkowo jak zwierzę. Pamiętałam chwilę jak zabiłam ostatnich kolesi. Wydawało mi się że mój umysł był pochłonięty rozmową, ale jednak większa jego część wyostrzyła zmysł i polowała. Zauważyłam że w tamtym momencie poczułam inny zapach, który nie kojarzył mi się z niczym pozytywnym, a moje lewe ucho usłyszało świst wiatru w lufie pistoletu. Dźwięk prawie nie dosłyszalny dla nawet najbardziej wyszkolonych łowców, ale nie dla mnie. Doszło do mnie coś przerażającego – myślę jak zwierzę... najgorsze że jak okrutny drapieżnik. Często także towarzyszył mi ból, który rozszarpywał moje wnętrzności. Miałam wrażenie że zaraz płuca połamią żebra, albo przebiją się o nie. Moje ciało wyginało się w pałąk lub wiło się jak wąż. Przynajmniej tak mi się wydawało. Ukojenie dawał mi dotyk lub mowa „świadomych”. Czasami próbowałam coś powiedzieć, odwzajemnić ich gesty, ale ciemność była ode mnie silniejsza. Nienawidziłam się za to że jestem słaba, krzyczałam w środku prosząc o powrót obiecując przy tym wszystko. Wypowiedziałam (w myślach), któregoś dnia w rozpaczy: „Zrobię wszystko obiecuję! (Nic) Będę dobra! (Nic) Pobożna! (Nic) Będę walczyć o szczęście słabszych!”.

              Momentalnie wzięłam głęboki oddech, otworzyłam oczy i wyprostowałam się. Przypominało to wynurzenie po dłuższym czasie z wody. Luke spokojnie podszedł do mnie i przywrócił do pozycji leżącej. Przyjrzałam się uważniej pomieszczeniu, w którym się znajdowałam. Był to salon bogatej willi. Po mojej prawej stało pianino, a po drugiej stronie było przejście do jadalni otwartej na kuchnie. Chciałam coś powiedzieć, ale z moich ust nie wydobył się żaden dźwięk. Lawson po chwili wrócił z szklanką wody, którą pomógł mi wypić:

              - Długo byłaś nieprzytomna, całe trzy dni, ale to normalne gdy się straci tyle krwi. Ledwo cię odratowałem. - podsumował niewzruszony. - Silna z ciebie dziewczyna! Trzy rany postrzałowe, poprzecinane wielokrotnie tętnice w przedramionach.

              Jakie postrzały?! Nic nie dostałam, ale nawet jeśli to poczułabym!!! - wykrzyczałam zdziwiona.

              - Cicho bo ktoś jeszcze cię tu ktoś słyszy i wtedy będziemy mieli dopiero kłopoty! Za dużo adrenaliny słońce, nic nie poczułabyś. Poza tym ładnie masz poharatane ciałko. Dead będzie miał dużo do roboty z tobą.- mówił trzymając papierosa w ustach i zmywając naczynia.

              - Kto to Dead?!, i co ma niby ze mną robić!?

              - O na pewno nie to o czym myślisz kotku. - odpowiedział uśmiechając się złośliwie. - Dr. Dead to nasz chirurg. Odwiedziny w szpitalu są zbyt ryzykowne w naszej pracy. Poprawi ci te wszystkie blizny tak że nie zostanie ci po nich nawet ryska. Będziesz mogła chodzić w sukienkach nie musząc co chwilę poprawiać ich w celu zakrycia znamionek. Ap ropo ubioru jak ci się podoba twoje nowe ubranie? - dopiero teraz spostrzegłam że nie mam na sobie mojej sukni, ale męską koszulę.

              - A ujdzie! – uśmiechnęłam się perliście wynurzając się spod kołdry i usiadając na niej po turecku – Powiedziałeś „w naszej pracy”. Ilu was jeszcze jest oprócz ciebie i Dr. Dead?

              - Jest nas pięciu. Kolejno Dr. Dead, Lord, Last Shot, Knife Guy i ja dla wtajemniczonych Punch. - odpowiedział śmiejąc się na wspomnienie każdego przezwiska.

              - Punch... ,czyli uderzenie, tak??? - zapytałam oglądając dom.

              - Tak! Wiesz jestem najlepszy w bliskich starciach. - potwierdził akcentując przedostatnie słowo.

              - A więc wasze „przydomki” pochodzą od umiejętności! Czyli Last Shot dobrze strzela, Knife Guy to nożownik, Dr. Dead przywraca was do życia (boża co za ironia)! Ale jednego nie zrozumiem czemu jeden z was narywa się Lord? Czy ma królewskie pochodzenie? - zapytałam dostrzegając zdjęcia nad kominkiem.

              - Nie, nie no coś ty! Mike i królewskie pochodzenie. - roześmiał się na dobre. - On jest od kamuflażu. Daje nam nową osobowość, by nikt tak naprawdę nie wiedział kim jesteśmy.

              - Aha, a czemu powiedziałeś mi swoje prawdziwe imię i nazwisko? - mówiłam nie odwracając wzroku do fotografii, na których zauważam Luke'a. - Mogłeś się posłużyć się przecież „Punchem”?

              - Ufam tobie, więc dlaczego miałabyś tego nie wiedzieć. W rodzinie nie powinno być tajemnic.

              - W rodzinie?! - zapytałaś bacznie analizując portret Lawsona i kogoś jeszcze.

              - Tak, teraz należysz do naszej rodziny. Naraziłem cię na niebezpieczeństwo, więc muszę teraz o ciebie dbać i cię chronić.

              - A ja muszę dbać i chronić ciebie i chłopaków? - zapytałaś zaskoczona szczerością mężczyzny.

              - Tak, to nasze obowiązki. - odparł poważnie krzątając się w kuchni.

              - Mogę cię o coś zapytać?

              - Jasne, mówiłem że w rodzinie nie powinno być tajemnic. - podszedł i podał mi talerz z jedzeniem.

              - Dziękuje. - odparłam i przeniosłam się do stołu trzymając cały czas w jednej ręce fotografię. - Kto to?

              - To Paul mój brat..., ale on nie żyję. Pokazał tak jak ty że jest lepszy od innych i gorzko za to zapłacił. - zacisnął pięść w złości.

              - Bardzo mi przykro... - dotknęłam jego dłoni, która od razu się rozluźniła.

              - Spokojnie, teraz najważniejsza jesteś ty i twoje bezpieczeństwo!

              - A więc co teraz?

              - Jak to co teraz? - wypluł prawie całą wodę, którą miał w ustach.

              - Przecież nie możemy tu zostać! Jesteśmy już w tym domu jakieś trzy doby, na pewno już ktoś nas namierzył! - wykrzyczałam zdziwiona jego obojętnością. - Wiesz chociaż kto nas wtedy ścigał?!

              - Masz po części rację. - spojrzał na zdjęcie - Blood Lake nigdy nie odpuszczają..., ale oni nas nie znają w domu Paula. - przerwał zrywając się z krzesła.

              - Jak uważasz..., a kto to ci Blood Lake czy jak im tam?

              - Blood Lake to zawodowi zabójcy do wynajęcia bez skrupułów. - nachylił się nade mną - Dla pieniędzy zrobią wszystko nie zważając na jej okrucieństwo.

              - Skąd to wiesz? Spotkałeś się kiedyś z nimi? - zapytałam ironicznie, a w odpowiedzi usłyszałam dźwięk rozbijanej szklanki.

              - Nie..., byłem jednym z nich."

              Boże w co ona się wpakowała?

*******************************************************

Hej :* Oto czwarty rozdział!!!
Przepraszam z góry za błędy, okrucieństwo w poprzednich rozdziałach i za całokształt.

Powiedzcie kogo chcielibyście widzieć w roli chłopaków i Jane?
Mam swoje typy, ale chcę usłyszeć wasze zdanie!

poniedziałek, 23 grudnia 2013

ROZDZIAŁ 3 "NIEZNAJOMY"


              Spoglądam na zegar. Była dopiero szósta rano, a ja nie czuje się wcale senna. Moja dłoń wędruje pod poduszkę gdzie natrafia na notes, który odkłada go kilka razy niepewnie. Wydaje mi się że nie powinnam tego czytać, ale ciekawość jest silniejsza. Szybko przelatuję wzrokiem kolejną kartkę: 

              „Siedziałam w czarnym bugatti typu 101. Było to bardzo drogie auto jak na nasze czasy. Wnętrze było wybijane skórą, która dawała niesamowity efekt.
<narysowałam to jednego zimowego wieczoru, gdy naszły mnie wspomnienia tamtej nocy>
              Dopiero teraz mogłam się przyjrzeć nieznajomemu. Jego kasztanowe, lekko podniesione włosy odkrywały wysokie czoło pod którym osadzały się piwne oczy i pełne usta. Kilku dniowy zarost i umięśnione ciało skryte pod skórzana kurtką dodawały mu męskości. Jedną ręką trzymał kierownicę, a drugą zręcznie zmieniał biegi. Nie umiałam oderwać od niego wzroku. Mój umysł był zaintrygowany jego skupionym spojrzeniem, z którego nie umiałam odczytać żadnych emocji. Nagle z przemyśleń wyrwał mnie ochrypły głos:

<zdjęcie zrobione podczas jednego z balów>
              - Wiem że jestem męski, ale nie musisz się na mnie cały czas patrzeć – powiedział nie odrywając wzroku od drogi.

              - Oh nie schlebiaj sobie! Po pierwsze są lepsi, a po drugie jestem zajęta. – odpowiedziałam z przekąsem, a on tylko wywrócił oczami.

              - Czyli tak jesteś wdzięczna mi za uratowanie skóry? - spytał ironicznie, spoglądają w lusterko po czym dodał pod nosem - Kolejna rozpieszczona księżniczka.

              - Spadaj, za kogo ty niby się uważasz?! - zacisnęłam palce na sukience.

              - Zabawna jesteś jak się złościsz. A ta blizna na rączce z czego? - wskazał głową na wyżej wymienioną pamiątkę.

              - Zrobił mi ją niedźwiedź podczas ostatniego polowania. - ukryłam bliznę pod rękawem.

              - Hahahaha śmieszna jesteś. Paniusia z dobrego domu i niebezpieczne palowania! Hahahah, przyznaj się to ten frajer ci zrobił?! - dłoń zacisnęła się w pięść, która miała oddać cios, ale przerwał mi huk pocisków uderzanych o karoserie.
              Samochód wpadł w poślizg, a chłopak próbował zapanować nad samochodem ciągle przeklinając pod nosem: „Po co brałem moje ulubione bugatti!!! Trzeba było zostać w domu!!!”. Spojrzałam z ironią na niego i włożyłam dłoń pod siedzenie, która chwilę później znalazła to czego szukała. Wiedziałam, mój ojciec też zawsze trzymał tam broń. Szybko przeładowałam ją i wychyliłam się przez okno. Strzelałam do ścigających nas aut. Było to bardzo trudne ze względu na dużą prędkość i dobrą zwrotność przeciwników. W szybkim tempie zeszczeliłam dwa auta przebijając im opony. Zostało jeszcze jedno, które znacznie różniło się od pozostałych szybsze, zwrotniejsze i bardziej aerodynamiczne. W końce poznałam je, auto projektowane na zamówienie przez tatę, do którego pomagałam mu wybierać lakier. Dobrze pamiętałam plany techniczne i opisy struktury przedstawiane przez ojca. Nagle olśniło mnie, przecież nie mógł on być idealny, a ja dobrze wiedziałam na czym polega jego niedoskonałość. Oddałam jeden strzał, który trafił w spodnią cześć maski przebijając się do silnika. W kilka sekund samochód stanął w płomieniach po czym wybuch. Siła tej eksplozji wyrzuciła nas w przód. Nieznajomy szybko wciągnął mnie do środka, gdy bugatti koziołkowało w powietrzu i wylądowało w końcu na dachu. Otworzyłam niepewnie oczy i utwierdziłam się w przekonaniu że teraz już po mnie. Wzrok powoli dochodził do siebie, potworny ból uniemożliwiał mi nawet najdrobniejszy ruch (spadłam na rozbitą przednią szybę i poharatałam sobie całe ramiona), a słuch wysiadł kompletnie - oprócz przeraźliwego pisku słyszałam tylko pulsującą krew w moich żyłach. Nie mogłam się podać w takiej chwili, więc mimo nieznośnego bólu wyczołgałam się z auta. Wstałam opierając się o wrak:

              - Wszystko dobrze?, a tak poza tym jestem Luke Lawson. – doszedł do mnie stłumiony głos.

              - Tak, chyba tak. Janelle Durant. - odpowiedziałam i spróbowałam przybliżyć się do Luke'a.

              - Janelle? Jane byłoby chyba lepiej. - uśmiechnął się ochoczo i podszedł do mnie.

              - Tak masz rac..

              Przerwałam sama sobie zabijając dwóch skradających się mężczyzn po strzelając ich w stroń. Nie dowierzałam własnym oczom, moje ciało pożerał strach, pragnęłam być od nich jak najdalej, więc wycofałam się w tył wpadając na Luke'a. Objął mnie on mocno i wtulił moją głowę w swoją pierś. Pragnęłam zostać tam na zawsze i zapomnieć o tym wszystkim co stało się w przeciągu jednego dnia, dnia moich urodzin. Niestety pchnął mną niezrozumiany impuls. Wyrwałam się z jego objęć, wskazałam na ciała i wykrzyczałam:

              - Jeszcze raz powiesz że jestem pieprzoną księżniczką z dobrego domu skończysz jak oni zrozumiano?! - mężczyzna przełknął nerwowo ślinę i pokiwał twierdząco głową. Spojrzałam na ręce, które były całkowicie zalane krwią, a później na niego, uśmiechnęłam się słabo wyszeptując „żegnaj” i upadłam na drogę."

              Ręce trzęsą mi się niemiłosiernie, a głowę przesiąka ból. By zapomnieć o wszystkim zasypiam w łóżku.
****************************************************************
A więc oto 3 Juliet ^^
Przepraszam za błędy i brutalność niektórych momentów :(
Ogólnie nie jestem zachwycona tym rozdziałem -,-
Podoba wam się Andy Brown w roli Luke Lawsona??? :D
A tak poza tym szczęśliwych, rodzinnych świąt pełnych miłości!!!
Wymarzonych prezentów :P
Udanego sylwestra i formy dzień po nim bo wiem że czasami bywa trudno ;D
Wasz Ola <3

Ps: Zastanawiam się nad zawieszeniem pierwszego bloga. Co o tym myślicie?

sobota, 30 listopada 2013

ROZDZIAŁ 2 "PRZESZŁOŚĆ"


              Po przebiciu się przez dokumenty natrafiam na albumy rodzinne i stare organizery z czasów powojennych kiedy dziadkowie mieli po 25 lat. Jeden przykuł moją uwagę, ponieważ był zatytułowany „Juliet”. Na pierwszej stronie widnieje dedykacja napisana artystycznym pismem babci: 

„Dla mojego kwiatuszka, który sprawiał że każdy dzień stawał się czymś cudownym. Dzięki tobie miałam po co wstawać rano. Kocham cię Emilko.” 

              Zdziwiły mnie słowa babci Leny. Czemu miałaby coś mi zawdzięczać? To ona sprawiała że jestem dziś taka jaka jestem. Opiekowała się mną, gdy mama spędzała całe dnie w szpitalu. Z ciekawością przewracam stronę i czytam:

              „Uważam że tylko ty zrozumiesz moje czyny jakie popełniałam w młodości. Opowiem Ci wszystko od początku. Moi rodzice poznali się wiosną 1928r. w Paryżu gdzie mama wraz z swoimi rodzicami uciekła z Polski przed prześladowaniem w czasie I wojny światowej. Niedługo potem bo w 1933r. urodziłam się ja – Janelle Durant.” 

              Co stop! Przecież moja babci nazywała się Lena, Lena Sawolska. Zwyczajne polskie nazwisko nie żadne Durant. To nie może być prawda przecież to jakieś brednie! Dobra czytam dalej: 

              Ojciec był potomkiem założyciela firmy General Motors, więc ogólna bieda i ubóstwo nas nie interesowały. Niestety, któregoś dnia wybuchła II wojna światowa. Nasza rodzina była w pewnych względach uprzywilejowana dlatego byliśmy ewakuowani jako jedni z pierwszych. Podczas wsiadania do samolotu ktoś postrzelił mamę, która wkrótce zmarła w szpitalu. Wyjechaliśmy z ojcem do Detroit w USA. Wojna trwała jakby obok nas słyszałam w radiu o nalotach, zabójstwach i ogólnym okrucieństwie, ale nigdy do końca ni umiałam tego odczuć. Teraz dopiero widzę że wojna była ważną częścią mojego życia, ponieważ ojciec zawsze przyzwyczajał mnie do okrucieństwa i zabijania. Od najmniejszych lat uczył mnie posługiwania się bronią wszelkiego rodzaju. Treningi strzelania z łuku, broni palnej i jazdy konnej oraz wielokrotne palowania zaowocowały w stworzenie ze mnie maszyny do zabijania o której dowiedziałam się dopiero gdy poznałam chłopaków.” 

              CO!?!?!? BABCIA LENA MASZYNĄ DO ZABIJANIA TO SIĘ PRZECIEŻ NIE TRZYMA KUPY!!! 

              „Ja nie zdawałam sobie z tego sprawy dla mnie były to zwykłe dziedziny dzięki, którym mogłam spędzić więcej czasu z ojcem, który większość swojego życia spędził w pracy tak jak twoje matka. Sara bardzo go przypomina. Te same gesty, mimika i zachowania. Dlatego postanowiłam tobie przekazać moją tajemnicę. To ty odziedziczyłaś to co najlepsze we mnie i mojej mamie, a nie Sara. To ty zrozumiesz dlaczego robiłam to co robiłam, bo jestem pewna że ty gdybyś była w mojej sytuacji zrobiłabyś to samo. Tak więc idąc dalej w moje osiemnaste urodziny poznałam mojego wtedy narzeczonego oczywiście z bogatego domu. Był to dobry człowiek, niestety niedługo potem został prezesem firmy rodzinnej i zmienił się w okrutnego materialistę. Byłam zrozpaczona faktem że będę musiała spędzić resztę życia z Colinem. Na szczęście nastąpił dzień moich dwudziestych. Była to bardzo huczna impreza w naszej posiadłości w Detroit. Tańce, wyniosłe pogawędki i ogólny zachwyt swoją pozycją, czyli jedna wielka nuda. Zakończyłam właśnie pogawędkę z Lordem Hamiltonem i postanowiłam skoczyć do łazienki poprawić sobie makijaż. Robiąc to zauważyłam że rękaw z mojej sukienki się podniósł i odsłonił jedno z moich najnowszych blizn, którą zarobiłam podczas mojego ostatniego spotkania z niedźwiedziem. Obsunęłam rękaw, poprawiłam grzywkę i skierowałam się w stronę barku, gdzie Colin zwykle negocjował z klientami, popijając drinki. Schodząc po schodach rozglądałam się po sali w poszukiwaniu go. Mój wzrok nie wypatrzył go w żadnym miejscu na sali bankietowej. Lekko poddenerwowana spytałam się ojca gdzie ostatni raz widział mojego narzeczonego, a on wskazał mi wyjście na taras. W pośpiechu wyszłam na dwór. Na tarasie oprócz kilku podpitych gości taty nie było nikogo. Nagle usłyszałam szelest gdzieś po prawej stronie. Niezwłocznie udałam się tam. Wieczór tego wiosennego dnia był chłodny, a mnie już po plecach przeleciały stadach chłodnych koni. Odsunęłam krzak i moim oczom ukazał się Colin w objęciach jakieś kobiety. Gdy mnie spostrzegł oderwał się od pocałunku i zaczął się tłumaczyć. Nie wytrzymałam tego spoliczkowałam go i udałam się w stronę bramy szczerze mówiąc nie wiem dlaczego. Nagle poczułam silne, duże dłonie na moim nadgarstku, który powili ulegał zmiażdżeniu. Obróciłam się w stronę osoby, która zadawała mi ból. Nie dane było mi zobaczyć jego twarzy, ponieważ zostałam zniesiona do parteru przez prawy sierpowy. Wszystkie zmysły przestały funkcjonować. Wzrok był rozmazany, słuch otępiał, koordynacja ruchowa jakby nie istniała, a mój błędnik chyba wyparował. Kat nie przestawał mnie bić. Gwałtownie zaprzestał czynienie swojej czynności, ponieważ znalazł się obok mnie na ziemi. Jakiś mężczyzna okładał Colina pięściami. Mój wzrok wrócił do pierwotnego stanu i dopiero teraz doszło do mnie że pobił mnie mój własny narzeczony, który przed chwilą mnie zdradził. Moje ciało ogarnęła chęć zemsty. Rzuciłam się na niego z pazurami i po chwili mój były tarzał się po ziemi z bólu jaki mu sprawił kopniak w krocze. Usłyszałam głos ochroniarzy, którzy w szybkim tempie zbliżali się do nas. Nieznajomy złapał mnie za dłoń i zaprowadził do swojego samochodu. Od tego dnia nic już nie było takie jak kiedyś.” 

              Słyszę dźwięk przekręcanego klucza w zamku, więc szybko chowam notes pod poduszkę i idę się przywitać z mamą. Nie umiem zasnąć całą noc, ponieważ trapą mnie słowa babci: „Od tego dnia nic już nie było takie jak kiedyś.”
*********************************************************************

Hej :*
Jak wam się podoba drugi rozdział :D
Dziękuje za ciepłe komentarze pod ostatnim postem ^^
OLA :$